Rozdział 4: „Queen Victoria" ~ George Hayter

184 27 19
                                    


Kradzież «potajemne zabranie cudzej własności, bez zamiaru oddania»

Archeologiczny Bal Charytatywny był jedną z tradycji, która miała miejsce każdej jesieni w deszczowym Londynie. Uwielbiałam je. Ich celem było zebranie środków na badania, utrzymanie muzeów, rozszerzenie edukacji dla studentów, finansowanie wyjazdów na wykopaliska, renowację zabytków oraz projekty młodych talentów.

A bogaci ludzie zrobią wszystko, aby było o nich głośno chwilę dłużej. Bale charytatywne były dla nich jedną z najszybszych opcji.

Co roku, od kiedy tylko pamiętam, obserwowałam złotą klatkę, w której mężczyźni w garniturach udawali, że interesuje ich dziedzictwo narodów, a jednocześnie przysłuchiwałam się, jak bardzo nie wiedzieli nic o tym, na co wpłacają swoje fundusze. Chociaż nie powinnam była narzekać. W końcu to właśnie przez nich mój zeszłoroczny projekt w Egipcie miał rację bytu.

Byłam jedną z organizatorek, a właściwie osób, które musiały dopiąć wszystko na ostatni guzik. Prezentowałam jedną z ostatnich rodzin, które naprawdę liczyły się w tym świecie.

Przechadzałam się między stolikami, co chwilę zatrzymując się na krótką pogawędkę z innymi gośćmi. To było kilka niezobowiązujących zdań, które w przyszłości mogły zaważyć na pewnych decyzjach.

Dlatego tak bardzo nienawidziłam bali i innych form takich spotkań. Wolałam szybkie pomysły, które nie wymagały zaangażowania innych osób. Od zawsze byłam samodzielna, a to było najlepszym, a jednocześnie największym utrapieniem.

Wzięłam kieliszek szampana od kelnera i stanęłam na tyłach sali, niedaleko wystawy związanej z dynastią Tudorów.

— Nie poznaliśmy się w idealnych okolicznościach. — Kieliszek z szampanem niemal wypadł z mojej dłoni. Gwałtownie obróciłam się w stronę głosu mężczyzny. — Chciałbym zacząć od początku, jeśli dasz mi szansę.

Colton stał przede mną w dopasowanym garniturze i czarnej muszce. Prezentował się dobrze, ale musiałam jak najszybciej poinformować kogoś o jego obecności. Wzrokiem szukałam ochroniarzy, którzy zdecydowanie znajdowali się za daleko.

— Jak się tutaj dostałeś? — Colton oparł się ramieniem o ścianę, nie spuszczając ze mnie wzroku.

— Zaproszenie. — Pomachał mi nim przed twarzą, a potem schował je do wewnętrznej kieszeni marynarki. — A więc, przedstawisz mi się?

— Powiedziałam ci, że jeśli jeszcze raz zobaczę cię w zasięgu mojego wzroku, to...

— Powinniśmy zacząć od początku. Takie osobowości, jak nasze nie mogą zmarnować swoich talentów.

Uniosłam brew i odstawiłam kieliszek na jedną z zabytkowych komód. Musiałam grać na czas, aby nie wzbudzić w nikim paniki ani podejrzeń. Chętnie pomodliłabym się do samego Zeusa, jeśli to miałoby sprawdzić, że ten cholernie stary ochroniarz nie pilnowałby sukienki dawno zmarłej królowej, a spojrzał w moją stronę.

— Myślę, że nie powinieneś się wychylać, jeśli wolność ci miła. — Spojrzałam w jego stronę. Był ode mnie wyższy jedynie kilka centymetrów, szczególnie gdy miałam na sobie szpilki.

— Pościgi jakoś mi nie przeszkadzają. Wprowadzają odrobinę kreatywnego myślenia, aby pozbyć się niechcianej uwagi.

— Co tutaj robisz?

— Jak już mówiłem. Chciałbym zacząć od początku. Nie najlepiej zaczęliśmy. Chętnie bym to zmienił. — Delikatnie pochylił się w moją stronę, w oczekiwaniu na mój ruch.

Krwawa przysięgaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz