Run For Your Life

30 3 8
                                    

Kostek

Po całym żenującym tygodniu obserwowania mających się ku sobie Zuzi i Aleksandra, w końcu spakowałem do torby sportowej buty i ręcznik, i poszedłem na siłownię. W naszym mieście był tylko jeden klub fitness z siłownią, ale szczerze mówiąc, obawiałem się tam spotkać nawet samego Aleksandra. Pojechałem do sąsiedniej miejscowości, licząc na to, że nie będzie tam nikogo znajomego.

Po wypełnieniu wszystkich formalności związanych z założeniem karty członkowskiej, jako pierwszą wybrałem bieżnię. Peszył mnie widok przypakowanych gości wyciskających po sto kilo na klatę. Jakbym miał teraz złapać za pięciokilogramowe hantle, chyba zapadłbym się ze wstydu pod ziemię. Po kwadransie na bieżni stwierdziłem, że nie ma to żadnego sensu. Ledwo się zmęczyłem i nie czułem żadnej zmiany w mięśniach. Szczęście dopisało mi po kolejnych dziesięciu minutach, bo grupka pakerów opuściła siłownię, a wtedy śmielej podszedłem do pozostałych sprzętów.

Usiadłem na czymś, co jak wcześniej sprawdziłem, nazywało się atlasem treningowym, i spróbowałem zetknąć ze sobą ręce przed twarzą. Obciążenie było zbyt duże, zmniejszyłem je więc, usiadłem ponownie i szarpnąłem, przez co tylko zderzyły się moje dłonie, bo jednak przesadziłem ze stopniem zmniejszenia kilogramów. Rozejrzałem się, kontrolując, czy ktoś widział moje faux pas, ale oprócz mnie w pomieszczeniu była tylko jedna dziewczyna, bardzo skupiona na ustawianiu czegoś w rowerze stacjonarnym.

Ćwiczyłem, spoglądając na nią i wtedy przyłapałem ją na zrobieniu tego samego co ja. Najpierw prawie nie mogła popchnąć pedałów, a po zmniejszeniu oporu strzałkami na pulpicie nogi prawie same poleciały jej do przodu.

I nie tylko nogi, bo cała runęła na kierownicę, prawie uderzając twarzą w ekranik.

Przyjrzałem jej się z daleka, a ona poprawiła się, popatrzyła na mnie i roześmiała się w głos. Ja jej zawtórowałem i wróciłem do ćwiczeń.

Dziewczyna po chwili pedałowała już w odpowiednim tempie, ale nadal, jak tylko spotkaliśmy się wzrokiem, uśmiechała się do mnie, jakby cała ta wcześniejsza sytuacja nadal ją bawiła.

A może widziała moją wpadkę i dlatego tak ją to wszystko bawiło? Zrobiło mi się trochę nieprzyjemnie na myśl, że może to ze mnie się śmieje. Nieznajoma miała jednak tak przyjemny chichot, że długo się nad tym nie zastanawiałem.

*

Pech chciał, że następnego dnia był piątek, a ja ledwo dałem radę wstać z łóżka. Zafundowałem sobie zbyt duży wycisk i miałem tak okropne zakwasy jak jeszcze nigdy. Chciałem zapytać mamę, czy mogę zostać w domu, ale przypomniało mi się, że mam przecież sprawdzian z fizyki. Cały obolały wpakowałem się do auta i podjechałem pod dom Zuzi. Oczywiście wszystko na ostatnią chwilę.

– Jedź, jedź! – wołała, jednocześnie zapinając pasy. – Za dziesięć minut mamy test z fizyki! Jak się spóźnimy to wstawi nam pały bez pytania.

– Spokojnie, Zuziu, nie histeryzuj – powiedziałem, parafrazując tekst z jednego z ulubionych polskich filmów mojej mamy, czyli „Nigdy w życiu". Wcisnąłem gaz, ale na nasze nieszczęście złapał mnie skurcz w łydce. – Jezu, chyba zaraz się wykończę – dodałem, próbując jedną ręką trzymać kierownicę, a drugą masować obolałą nogę.

– Co z tobą, Kostek? – spytała z troską Zuzia. – Jesteś chory?

– Nie – zaprzeczyłem szybko i, chcąc uniknąć jej wnikania w temat, postanowiłem od razu go zakończyć: – Złapałem kontuzję podczas biegania. Ale spokojnie, parę dni i samo mi przejdzie.

– Na pewno? – dopytywała. – To nic poważnego? Nie będziesz miał jakichś powikłań?

– To nie grypa, nie martw się – pocieszyłem ją z uśmiechem, chociaż jej troska była tak przeurocza, że chciałem, aby jak najdłużej patrzyła na mnie tak cudownym wzrokiem.

Love me doOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz