All my loving

103 9 20
                                    


Kostek

Jak zwykle w biegu sięgnąłem po plecak i wypadłem z pokoju, zerkając na zegarek. Była za dziesięć ósma. Zuzia znów będzie na mnie zła.

Zbiegłem po schodach, prawie potykając się o własne nogi. Na koniec zeskoczyłem z trzech ostatnich stopni, strasząc przy tym naszego białego kota. Pysiek uciekł pod kanapę, a ja narzuciłem na siebie kurtkę i czym prędzej pociągnąłem za klamkę, wołając „Na razie!" do mamy stojącej spokojnie przy kuchennym blacie. Była tak bardzo przyzwyczajona do mojego porannego pędu, że jak tylko zawróciłem po pojemnik z drugim śniadaniem, ona już stała w progu, wyciągając go w moją stronę.

– Zapnij kurtkę pod szyją – poleciła miękkim i troskliwym głosem. – Przeziębisz się.

– Tak, tak – rzuciłem, wpuszczając to jednym uchem, a wypuszczając drugim.

Znalazłem kluczyki do samochodu w kieszeni kurtki. Miałem szczęście posiadać własne auto, choć nie było ono zbyt reprezentacyjne. Moje białe Daewoo Tico żyło ostatkiem sił, choć jako prawie zabytek robiło wrażenie na rówieśnikach.

Ten dzień był typowym reprezentantem pogody schyłku października – zimno, mokro i jeszcze raz zimno. Usiadłem na chłodnych siedzeniach i momentalnie poczułem, że zepsute ogrzewanie da nam się we znaki. Przekręciłem kluczyk w stacyjce na wstrzymanym oddechu – nigdy nie miałem pewności, czy w nocy auto nie zamknęło reflektorowych oczu, a jego mechaniczna dusza uleciała na cmentarz starych samochodów. Na szczęście silnik wydał ten kojący serce warkot i ruszyłem w stronę domu Zuzi.

Gdy zaparkowałem przed bramą, ona już na mnie czekała, z łokciami przyciśniętymi do płaszcza i czerwonym nosem. Długie blond włosy spływały jej spod czapki po ramionach. Wyglądała po prostu prześlicznie.

– Och, Kostek, Kostek. – Pokręciła głową, gdy wsiadła do środka. – Gdybym cię nie znała, to bym się wkurzyła.

– Przepraszam, pies mi zeżarł pracę domową i musiałem ją napisać na szybko przy śniadaniu.

– Kostek. – Popatrzyła na mnie swoimi błękitnymi jak bezchmurne niebo oczami. – Przecież ty nie masz psa.

– I nie zjadłem śniadania – przyznałem z głupkowatym uśmiechem, przeczesałem dłonią bujne włosy i dodałem gazu, ruszając spod bramy prawie z piskiem opon.

– Przeczytałeś lekturę na polski?

– Niby jaką? – spytałem szczerze zainteresowany, na co Zuzia westchnęła przeciągle.

– Kochany mój, przecież mamy dzisiaj test ze znajomości „Imienia róży".

– O, serio? – Poruszyłem się nieznacznie w fotelu i wrzuciłem kierunkowskaz, żeby zmienić pas. – Czyli trzeba było przeczytać? – Zerknąłem na Zuzię, tylko po to, aby dostrzec, że patrzy na mnie, jakbym miał kilka szarych komórek więcej od osła.

– No, tak.

– Obejrzałem film. Myślisz, że to wystarczy?

– Znając ciebie tak, bo nikt nie ma takiego szczęścia jak ty – roześmiała się rozkosznie, a ja potaknąłem, choć w głowie miałem tylko jedną myśl.

Nie byłem takim szczęściarzem, jak mogło się wszystkim wydawać. To znaczy owszem, w szkole ciągle miałem farta, ale w najważniejszej dla mnie kwestii wciąż pozostawałem pechowcem.

Byłem nieszczęśliwie i do bólu zakochany w najbliższej mi osobie.

W siedzącej obok mnie Zuzannie Płockiej.

Love me doOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz