Gdzieś nad ziemią

34 0 0
                                    

Czy dla innych ludzi, przestrzeń nieważne ile miejsca by nie zajmowało, staje się nie do wytrzymania?
Może jest to spowodowane przez ukrywanie się w wiecznej gotowości na niebezpieczeństwo. Tak długo wyrywałam swoje szybko odrastające skrzydła. Za każdym jednym razie bolało, jakby ktoś obcinał człowiekowi rękę na żywca. Pomimo moich chęci nie będę nigdy człowiekiem, nieważne jakbym się nie starała. Zawsze będę wiecznym dziwolągiem.

Wszystko się zaczęło kiedy ludzie znaleźli mnie na cmentarzu. Wyglądałam tak samo jak zmarłe niedawno dziecko. Ludzie uznali mnie za cud, że zmartwychwstałam. Ja jednak dobrze wiem, że nie jestem tamtym dzieckiem. Po krótkim czasie zauważyli u mnie dziwne symptomy, nie oddychałam prawie w ogóle, a mimo to żyłam. Z moich pleców wyrastały skrzydła, ale nie jak u anioła, jak u obleśnego owada. Pomimo to, rodzina tamtej osoby mnie nie porzuciła. Na początku bez mojej zgody obcinali mi skrzydła kiedy spałam, ale zdecydowanie za szybko odrastały. Najlepiej je wyrywać w całości, nie odrosną w tak szybkim tempie. Moje nogi niestety były zbyt słabe, aby się utrzymać. Podejrzewam, że jest to spowodowane anatomią połączenia skrzydeł z kośćmi. Od najmłodszych lat nauczyłam się, że muszę udawać kogoś, kim nie jestem. Tylko to mi zostało, utrzymywanie innych w nieświadomości z kim mają do czynienia.

Czasami widzę twarze innych ludzi przed oczami. Kiedy spoglądają na mnie tym martwym nieruchomym bez mrugania wzrokiem. Myślę, że to są ludzie z cmentarza, którzy odeszli. Na zawsze będę związana jakoś z tamtym światem. Może chcieliby nadal żyć, ale to ja zabrałam życie temu dziecku.

Może gdybym nigdy nie powstała na tym świecie, ta okropna perspektywa z moim udziałem nie musiałaby trwać. Widzę jak ludzie swoim wzrokiem, mnie obarczają. Dlatego postanowiłam, iż będę siebie odrywała po kawałku, aż nic ze mnie nie zostanie. Na początku zaczęłam od paznokci. Potem od palców i od ręki. Na chwile ludzie mnie nie obarczali winą za to kim jestem. Czuli wobec mnie współczucie, wobec mojej choroby. Przecież to nie jestem ja, skoro jestem chora? Da się wyzdrowieć.

Kiedy wyrwałam swoją głowę z szyi, poczułam ogłuszający spokój. Po czym mi ją zszyli i wszystko powróciło do pierwotnego stanu. W zasadzie lubię ten stan kiedy nie mogę się ruszyć i nic nie muszę robić. Każdy wtedy przy mnie jest i nie zapomina o mnie. Dlaczego bycie zależnym od innych jest tak przyjemne?

Kiedy byłam w szpitalu, moje skrzydła odrosły. Przyłapali mnie na wyrywaniu sobie nich. Lekarze zauważyli, że jest coś nie w porządku z moją rodziną. Wcześniej przypuszczali, że moje części w wyniku nieznanej choroby samoistnie odpadały. Moja matka ostatni raz powiedziała mi, słowa których za każdym razem kiedy chce, nie mogę zapomnieć.

-- Wiesz? Przepraszam, to ja zamordowałam twoją siostrę bliźniaczkę i zaprowadzałam cię na jej grób. Nie mogłam zdzierżyć, że może być wolna nad wszystkimi innymi stąpającymi po ziemi. Chciałam ją oddać bogom. Kiedy jednak przyszła kolej na ciebie, coś mnie powstrzymało. Przecież można je tak łatwo oderwać. Jaka ja głupia byłam. Trzeba było i ciebie zabić.

-- Wiesz? Za każdym razem kiedy siebie kroiłam, miałam nadzieje, że robię coś dobrego. Jak widać, to tylko przysporzyłam ci tym kłopotu. Proszę, nie porzucaj mnie. Nie muszę wcale sobie robić więcej krzywdy.

-- Nie rozumiesz, ja nie chce na ciebie patrzeć. Nie przypominasz mi mojego dziecka. Moja córka od zawsze nie miała skrzydeł i miała normalne nogi. Ja nie mam córki i nigdy nie miałam.

Kilkaset dni patrzyłam się pusto na ścianę. Unieruchomili mnie, abym nie mogła sobie robić więcej krzywdy. Zabroniono mojej matce się ze mną spotykać. Moją jedyną rozrywką była telewizja i czytana lektura przez dziewczynę w moim wieku z wolontariatu. Pamiętam jej serdeczny uśmiech kiedy widziała, iż moje kończyny wreszcie odrastają. Codziennie w myślach błagałam ją, aby mnie porwała na strzępy. Jestem pewna, że ona to słyszała, bo tylko kiwała przecząco głową. Historia opowiadała o dziewczynie, która umierała niezliczoną ilość razy, ale za każdym razem odradzała się na nowo i odnajdywała sobie nowy sens życia. Pewnej cichej nocy, zakradła się do mojego pokoju i mnie uwolniła. Zaprowadziła mnie na sam dach budynku. Przestrzeń była pokryta cienką barierką i  walającymi się ławkami. Bluszcz pokrywał metal, miałam wrażenie jakby, chciał ją przesunąć o kilka kroków do przodu całą swoją siłą.

-- Twoje skrzydła już odrosły możesz już odlecieć daleko stąd! Baw się dobrze podniebna istoto.

-- Dziękuje za wszystko – kiedy jednak miałam polecieć, coś poszło nie tak. Ja nigdy nie uczyłam się nimi posługiwać. W ogóle siebie nie znam i jak widać, nigdy nie poznam. Coś w mojej klatce piersiowej się nieznacznie poruszyło, to było moje serce? Wydałam z siebie ostatni oddech, powietrze było takie orzeźwiające. Z perspektywy teraźniejszości nie wiem, co jest dalej. Może moja świadomość unosi się dalej gdzieś nad ziemią. Skoro mogłam przelać swoją historię do głowy kogoś innego. 

Utrzymać się na powierzchniWhere stories live. Discover now