Drabina

7 0 0
                                    

Każdy chce piąć się ku górze, po szczeblach zapomnienia jak bardzo kruche jest życie. Niektórym się to doskonałe udaje. Większość nie patrzy w dół na tych, którym się nie powiodło. Na samym szczycie, w co tak ubodzy wierzą, że mogą być tacy jak on po śmierci, jest znudzony. Ludzie dzielą się na kategorie tym, co się naturalnie udało w sprzyjających okolicznościach, tym co poszli po trupach do celu i na zdesperowanych. Jednak gdzie jest w tym wszystkim szczęście? Jest po jednej stronie ludzi, którzy nie myślą, a ja do nich nie należę. Trudno się utrzymać na powierzchni życia samemu, dlatego ludzie trzymają się w skupiskach. Tworząc przynależność, bo bez tego nikt nie wie, kim jest. Ludzkość nigdy nie będzie jednością, nawet pośmiertnie, ludzie muszą dzielić się na kategorie, by był porządek. Czasami mam nadzieję odrodzić się jako mrówka i mieć jedyny wspólny cel ze wszystkimi jednostkami. Jednak kiedy jest tyle wierzeń o tym, że człowiek będzie nawet po śmierci człowiekiem, tracę w cokolwiek wiarę. W zasadzie ja już ledwo się trzymam na tej ogromnej śliskiej barierce tworząca ogromną drabinę do niewyobrażalnego przez te wszystkie lata nieba. Co się stanie kiedy spadnę? W co się mógłbym zamienić. Jakie krzywdy innym wyrządzać, pochłonięty własną tragedią? Rozwiązaniem na to jest bycie nad tym i lewitowanie. Jednak jak ja zwykły człowiek mam tego dokonać? Nie chce w zasadzie już do niczego dążyć kosztem siebie. Bo, tak czy owak, spadłbym, a to zakończyłoby cały mój życiowy dorobek. Nikt by o mnie nie pamiętał, a ja chce być nieśmiertelny jak ten tutaj na górze. Nie mogę przestać wierzyć w fałszywego boga, tę idealną wersję mnie. Bo gdyby nie on to bym nie wiedział, co zrobić ze swoją śmiertelnością. Nie jestem, ani szczęśliwy, ani przesiąknięty żalem. Jestem gdzieś pośrodku. Chce widzieć fałszywych ludzi w swojej głowie, tych radosnych, bo mogę wtedy udawać, iż jestem jednym z nich. Jestem na ziemi pochłonięty obserwacją stanu na pozór nieosiągalnego. Obijam się w swoim domu z konta w kont i zatracam się w każdym kolejnym dniu, swoją wizją przyszłości. To się zbliża, ale boje się, że wtedy nie będę miał, co ze sobą zrobić.

Kiedy człowiek słyszy szum błagań kwiatów w wazonie o nieśmiertelność, całkowicie się w tym zatraca. Dlatego wywaliłem wszystkie kwiaty, jedynie zbieram jesienne liście i zamykam je głęboko w książkach. Kiedyś je znajdę i pomyślę, jak ja nie miałem dotychczas o niczym pojęcia. Zgniotę je w pył, a fusy wbiją się w podłogę, zostawiając iluzje kolejnej przyszłości, co jutro nadejdzie, aż to się wszystko skończy. Słysząc szum drzew, tam, gdzie nikogo nie ma, odczuwam satysfakcje. Nie muszę nikomu nic udowadniać. Mój cień rzucony na podłoże, też się już więcej nie odzywa. Jestem jednak na ziemi, każda chwila jest inna, a nie tylko widoczna drabina do czegoś, co i tak nie nadejdzie.

Chmury są satysfakcjonujące do obserwowania, ale nie mają na tyle stabilności i namacalności, by po nich stąpać. Może gdyby znalazł się magiczny dywan, który mógłby mnie unieść, byłbym ponadto wszystko.

Różne kolory rozmazują się w moich oczach, kiedy myślę o alternatywnych możliwościach.

Każda moja myśl ma inny kolor, to wszystko tworzy rzeczywistość.

Jestem ponadto wszystko.

Kiedyś ktoś zapytał mnie, jak ja się odnajduje w życiu? Ja tylko powiedziałem, ja się znajduje w różnych miejscach w tym samym czasie. Jestem różnymi ludźmi jednocześnie.

Podziwiam siebie i krytykuje, kocham i nienawidzę. Jak ktoś o tak skrajnych emocjach mógłby być kimś więcej niż się znajdować w różnych miejscach na ziemi?

Niektórzy ludzie uważają, że spadłem na samo dno, ale ja dopiero czuje odzyskanie tego co dawno było mi utracone. Odróżnianie różnych odcieni szarości i barw kolorów zmieszanych ze sobą. To jest koniec dążenia do istot nadludzkich.

Utrzymać się na powierzchniWhere stories live. Discover now