20. Wiedźma

56 7 6
                                    

Shiana nie mogła dłużej ignorować spojrzeń swoich towarzyszy. Przyglądali jej się z obawą, niczym nieuzasadnionym lękiem, który zdawał się rosnąć z dnia na dzień. Wiedziała, jak wygląda; blada, wychudzona, o szklistych, szalonych oczach. Sprawiała wrażenie chorej – albo niemalże obłąkanej. Czuła się zresztą bardzo bliska tego stanu. Dziury w pamięci stawały się coraz większe, a koszmary powróciły ze zdwojoną siłą. Przez jakiś czas próbowała za wszelką cenę unikać snu, ale jej ciało – wymęczone, słabe – buntowało się przeciwko niej nawet w tym aspekcie.

Strach, który jeszcze do niedawna zajmował każdy fragment myśli, zniknął, zastąpiony otępieniem. Być może nie miała już siły, by rozpaczać nad swym losem. Być może zwyczajnie się poddała, zdając sobie sprawę, że panika nijak nie pomagała rozwiązać problemu. Jak zresztą rozwiązać problem, nad którym rozłożyli ręce wszyscy uzdrowiciele, do jakich się udała?

Najgorsze nie były wcale koszmary czy wycieńczenie. Spojrzenia towarzyszy, choć znacząco pogarszały samopoczucie, także potrafiła znieść. Nie umiała za to pogodzić się z dystansem, który niespodziewanie pojawił się między nią a Flynnem. Chłopiec początkowo martwił się, nie odstępując jej niemalże na krok; z czasem zaczął jednak unikać wzroku siostry, a potem ulatniać się, gdy tylko pojawiała się w tym samym pomieszczeniu. Uciekał przed nią, łamiąc jej serce, a jednocześnie potwierdzając to, co w głębi duszy wiedziała aż za dobrze; była ledwie cieniem samej siebie, wrakiem, idącym na dno bez opamiętania.

Przynajmniej Flynn nie zostanie sam, gdy mnie zabraknie, myślała i przełykała gorzkie łzy, które pojawiały się coraz częściej na znak bezsilności.

– Shiano. – Głos Darmili wyrwał ją z letargu, niosąc za sobą dziwne ukojenie.

Ona jedna wciąż wierzyła w odnalezienie rozwiązania, choć pozostali patrzyli na nią ze zdumieniem, może nawet jawną dezaprobatą. Mirten przyglądał się żonie z troską, zupełnie jakby samo przebywanie w towarzystwie przeklętej, jak zwykła myśleć o sobie Shiana, mogło doprowadzić do jakiejś tragedii.

Uśmiechnęła się blado, a kobieta odwzajemniła gest z niepewnością.

– Zatrzymamy się na noc w gospodzie. Czekają nas ciężkie dni – powiedziała Darmila i machnęła ręką w stronę wyjątkowo zadbanej budowli, otoczonej drewnianym płotem oraz bramą, której szyld głosił: Ihvirski Gwar.

Pokiwała głową i zsunęła się z siodła z wysiłkiem. Wbrew nazwie gospody Ihvir nie należał do najgłośniejszych miejsc; w gruncie rzeczy wspominała je jako niezwykle spokojne, ale zaskakująco urokliwe. Położone na skraju pustyni u podnóża Gór Wiary, stanowiło ostoję dla wielu podróżników, szukających schronienia przed żarem, lejącym się z nieba, a także pragnących uzupełnić zapasy przed dalszą drogą. Stali mieszkańcy stronili od wystawnych biesiad, jednak karczmy rzeczywiście pękały zwykle w szwach, stanowiąc jednocześnie wspaniałe miejsce do występów.

Gdy trupa zawitała tu po raz ostatni, Shiana czuła się jeszcze całkiem dobrze. Nie miała aż takich problemów z pamięcią, potrafiła przesypiać noce, a przyszłość rysowała się w barwach pełnych nadziei. Och, jak srogo się pomyliła.

Zebrała swój niewielki dobytek i ruszyła za pozostałymi, powłócząc nogami, które drżały od niekończącej się jazdy w siodle. Zanim jednak dołączyła do grupy, tuż przed nią pojawił się nieznajomy mężczyzna.

– Ty... – wymamrotał, unosząc oskarżycielsko palec.

Podniosła wzrok i napotkała na brązowe, wypełnione gniewem oczy. Stojący naprzeciw człowiek wydawał się trząść z ledwie powstrzymywanej złości, choć nie wiedziała, co wyprowadziło go z równowagi. Nie miała wątpliwości – patrzył wprost na nią.

AesirOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz