8. Kochać to nie znaczy ufać

135 7 0
                                    

Myślę, że tego rozdziału nikt nie chciał, ale każdy potrzebował. Takiej kombinacji jeszcze nie było.

Miłego czytania :)

*************************************************************

Madeline

Doskonale pamiętałam co sobie obiecałam, ani łyka alkoholu więcej. Było tak dopóki nie okazało się, że organizujemy w klubie przyjęcie niespodziankę dla Sary a mianowicie, że wynajmujemy loże i wszyscy razem zbieramy się w jednym miejscu. To miała być ostatnia okazja i chyba tak pozostanie, bo na samą myśl o jakimkolwiek alkoholu robi mi się nie dobrze. Mimo, że pragnienie nadal pozostawało chcąc zagłuszyć swoje wyrzuty sumienia, że w pewnej części przyczyniłam się do zniszczenia świętowania urodzin Sary. Pisałam do niej kilka razy i dzwoniłam, lecz nie odebrała. Miała do tego prawo zachowałam się jak skończona kretynka pozwalając sobie na takie zachowanie na oczach swoich przyjaciół, ale cała reszta również nie była bez winy. W szczególności Jake ze Scottem, bo Amarę byłam w stanie zrozumieć przez sześć miesięcy żyła w świadomości, że to ja wywarłam na bracie decyzje wyjazdu do Seattle gdzie było zupełnie odwrotnie, patrząc na to przy perspektywie wczorajszego wieczoru śmiem sądzić, że wszyscy tak uważali. Nie zamierzałam się wybielać, bo choć nie chciałam wyjeżdżać, to to zrobiłam. Zgodziłam się, a do decyzji Jake przyczyniłam się swoim stanem i wydarzeniami, które się przydarzyły w niedalekim czasie. Więc w tej sytuacji nie było niewinnych, wszyscy nimi byliśmy. Jednak miałam żal do Jake, że wciągnął mnie w te swoją grę kłamstw i okłamał Amarę, dlaczego to ukrywał. Znałam ją przecież na pewno by zrozumiała a jej podejście na pewno byłoby zupełnie inne. Rozumiałam jej niechęć do mnie w klubie, w końcu sądziła że to ja jestem główną przyczyną ich rozstania, po części byłam ale zrobiłam to nieświadomie. Chociaż nie byłam do końca pewna na jakim etapie był ich związek jeszcze parę dni wcześniej, bo teraz śmiało byłam w stanie stwierdzić, że raczej mają ciężki orzech do zgryzienia przed sobą.

Co do Scotta nie wiedziałam co mam o tym wszystkim myśleć, powiedział wiele słów za dużo zapewne nie wszystkie były do końca przemyślane. Był pijany i zły, sprowokowałam go i nie mogłam się wybielić że nie zrobiłam tego specjalnie. Wiedziałam doskonale, że mi się przygląda zawsze i wszędzie byłabym w stanie rozpoznać na sobie przeszywające spojrzenie zielonych tęczówek. Zrobiłam to z premedytacją, nie wiem co mi strzeliło do głowy alkohol nie pomógł. Byłam pijana i nie mogłam siebie oszukiwać. Ale teraz chociaż byłam pewna, że nie powinnam pić już nigdy więcej. Miałam nauczkę raz, cudem uniknęłam tematycznych wydarzeń, wyszłam cała i zdrowa nie powinnam była drugi raz prowokować kogoś i dawać mu przyzwolenia na dotykanie mojego ciała. Scott miał rację, moja głowa nie radzi sobie z niczym, jestem słaba. Nie potrafiłam pogodzić się ze śmiercią męża, człowieka który wielokrotnie mnie skrzywdził. Rozpaczałam za nim, a swoje dobre przedłożyłam nad jego śmierć. Jednak nie rozumieli mnie, miałam prawo do żałoby miałam prawo być smutna i miałam cholerne prawo po nim rozpaczać. Choć uczynił z mojego życia piekło to były też dobre momenty, które pamiętałam. Nie zrobię z diabła anioła, to niemożliwe ale chociaż trochę mogę przyćmić jego złe uczynki dobrymi. Było to naiwne, ale miałam w sobie zbyt wiele pokładów empatii. Płakałam gdy ktoś płakał, cieszyłam się kiedy ktoś się cieszył, byłam smutna bo ktoś w moim obrębie był smutny. Dostosowywałam się zawsze do sytuacji i tak samo robiłam z emocjami.

Zatrzymaliśmy się razem z Jakiem w jego starym domu szeregowym, jednak teraz to miejsce przekształciło się w mieszkanie samego Jordana, chłopak do tej pory nie znalazł sobie współlokatora, a ja sądziłam że nawet go nie szukał mając nadzieję, że Jake wróci prędzej niż później i jak widać długo nie trzeba było czekać na taki obrót spraw. Jednakże bałam się, że przez nieporozumienie jego z Amarą będzie chciał wszystko szybko pozałatwiać i wrócić do Seattle. To co mówiłam wczoraj było prawdą nie chciałam tam wyjeżdżać, nie chciałam wyjeżdżać wcale, ale potrzebowałam tego, a nie chciałam zostawiać brata samego. Z tej perspektywy czasu wiedziałam, że powinnam była pozwolić mu jechać samemu, przysporzyłam mu tam tylko więcej zmartwień niż pożytku. A może gdybym nie przystała na jego propozycje, żadne z nas by nie wyjechało, i żadne z nas by się nie poróżniło.

New hopeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz