22. Promyk słońca

172 6 0
                                    

Madeline
Nie było tak źle jak sądziłam, że będzie. Wszystko powoli zaczynało wracać do porządku dziennego, coraz częściej zjawiałam się w kancelarii dzielnie ucząc się od Nate'a i śledząc wszystkie jego poczynania, tak naprawdę cały ten czas od pogrzebu mamy spędziłam tutaj od świtu do zmierzchu, codziennie przyjeżdżał po mnie Scott i odwoził mnie do domu. Specjalnie przyjeżdżał z San Francisco, aby odwieść mnie parę przecznic dalej, to było urocze z jego strony, to był gest na który nie każdego było stać, a ja wiedziałam że to jest właśnie osoba, która staje się całym moim światem. Wiedziałam, że przyczyną tak częstych wizyt wszystkich moich przyjaciół był zarówno pogrzeb Margaret jak i spotkanie się z Santino, wiedziałam że przegryźli starę rany zacisnęli zęby zapominając o tym co nas wszystkich poróżniło, chociaż gdyby zastanowić się nad tym dłużej, to nic nas nie poróżniło, po prostu dorastaliśmy a z dorosłością wiązała się cała masa zmian. Nie mieliśmy już takiej beztroski jak wcześniej, ja jej również nie miałam chociaż byłam najmłodsza. Będąc najmłodszą osobą w ekipie, chciałam im dorównać i nie odstawać od reszty moich przyjaciół, w szczególności że zaczynałam wchodzić na szerokie pole bitwy jakim jest prowadzenie kancelarii. Oczywiste było w tym to, że nie mogę udzielać porad prawnych, przyjmować klientów, ale mogłam zajmować się wszystkim wewnątrz czyli uczestniczyć we wszystkich sprawach i ogarniać papierkową robotę, która była moim cholernym fatum, ale nie było tak źle, kiedy już powoli zaczynałam się dobrze wdrażać, szło mi o wiele łatwiej i szybciej.

- To ja! – krzyknął zza korytarza Scott, kiedy usłyszałam hałas dobiegający z korytarza, Nate wyszedł jakąś godzinę temu, a ja zostałam jeszcze trochę popracować.

Pewnie podświadomie czekałam aż zjawi się Scott, aby mógł wykonać swój obowiązek i ponownie wypełnić dzisiejszego dnia swoją warte. Mimo, że narzekałam że ciągle ktoś jest obok to sprawiało mi to przyjemność, nie zawsze troszczono się o mnie tak jak robił to on.

- Wiesz, że nie musisz codziennie przyjeżdżać? – zapytałam go kiedy stanął w progu drzwi podpierając się o futrynę.

- Wiem. – odparł całkowicie poważnie. – Ale szukam wymówek, aby Cię zobaczyć.

- Wiesz... - zaczęłam powoli ponownie zaczynając grząski temat jakim było stare mieszkanie Scotta, do którego właściciela nadal nie wykonałam telefonu, a przeprowadzka z praktycznego punktu widzenia miała być dokładnie za trzy dni. – Gdybyś jednak zmienił zdanie, możemy wprowadzić się razem do ....

- Zgoda..

- Wiesz nie chce Ci niczego narzucać, ale... Czekaj.. Co? Co ty powiedziałeś? – zapytałam w połowie przerywając swój monolog, bo dopiero po czasie dotarły do mnie jego słowa. Nie byłam pewna czy to moja głowa robi sobie ze mnie żarty, czy on naprawdę powiedział, że się zgadza. Potrzebowałam zapewnienia.

Scott uśmiechnął się w ten swój cwaniaki sposób i zbliżył się w moim kierunku, zamknęłam klapę laptopa i również wstałam od biurka idąc w jego stronę. Spotkaliśmy się w połowie drogi.

- Powiedziałem, że zgadzam się. Wtedy źle zareagowałem, tak naprawdę nigdy nie chciałem się stamtąd wyprowadzać. To najlepsza rzecz, jaką ktoś kiedykolwiek dla mnie zrobił, a najgorszą oprócz stracenia Ciebie była wyprowadzka stamtąd.

Oczy mi się zaświeciły na samą myśl tego co powiedział.

- Poczekaj bo chyba nie rozumiem. Powiedziałeś, że chcesz ze mną zamieszkać? – potrzebowałam się upewnić. Znowu.

- To właśnie powiedziałem. Zamieszkam z Tobą, w moim starym mieszkaniu.

- O boże! Nie mogę w to uwierzyć, że się zgodziłeś.

New hopeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz