24. Awaria prądu

116 6 0
                                    

Scott

Wysiadłem z samochodu nie zważając na to, czy zaparkowałam na zakazie czy też nie. Wybiegłem niczym huragan w kierunku kancelarii Torres&Medina, światła były zgaszone, a z zewnątrz wyglądało to tak jakby nie było w środku żywej duszy. W tym samym czasie co ja przyjechał również Jake, widziałem go tak samo pędzącego co ja z własnego samochodu. Dzwoniłem do Madeline po rozmowie z Jakiem kilka razy, ale od razu włączała się poczta głosowa, co jeszcze bardziej mnie zaczęło niepokoić, w normalnych sytuacjach może nie byłbym aż tak spanikowany, gdybym nie wiedział kim jest jej biologiczny ojciec i do czego prawdopodobnie był zdolny.

- Drzwi są zamknięte. – zwróciłem się do przyjaciela nie siląc się na żadne uprzejmości czy gesty powitania. Nie było na to czasu. – No i też nie odbiera telefonu.

- Cholera może padł jej telefon.

- Trzeba znaleźć skrzynkę i włączyć prąd, jest chyba na tyle budynku z tego co się orientuję.

- W porządku pójdę sprawdzić, a ty spróbuj dostać się do środka.

Nie musiał mi dwa razy powtarzać. Odeszliśmy od drzwi idąc szybkim krokiem kawałek dalej. Budynek mieścił się centralnie na rogu i jako jedyny był zbudowany w jakąś dziwną literę L. Z przodu na lewo wysuwało się skrzydło gabinetu w którym to zawsze wpadałem do Mad i Nate'a kiedy udawali, że wybitnie pracują, a tak naprawdę obrabiali dupę wszystkim zaś żeby dostać się do drzwi wejściowych trzeba było wejść na małą werandę w zagłębieniu tego budynku. Nagle i niespodziewanie usłyszeliśmy przeraźliwy trwający zaledwie chwilę krzyk, to musiała być Madeline, spojrzeliśmy po sobie nawzajem aby wdrożyć nasz plan w działanie, przyspieszyliśmy tempa, w tym samym czasie co minęliśmy ten śmieszny przedsionek usłyszeliśmy głośne i gwałtowne otwieranie się okna na oścież kiedy uderzyło o ścianę od wewnętrznej części budynku z impetem. Jak na zawołanie odwróciliśmy się w tamtym kierunku i to co ujrzeliśmy mroziło krew w żyłach. Ze środka w pośpiechu wyskoczyła jakaś zakapturzona postać, nie widziałem twarzy, ale nawet się nie zastanawiając zrozumieliśmy się z Jakiem bez słów. On pobiegł ile sił w nogach za tym typem, a ja ruszyłem do samochodu po skrzynkę z narzędziami aby jak najszybciej dostać się do Madeline. Jej panika była całkowicie usprawiedliwiona, na początku razem z Jakiem sądziliśmy, że przesadza i z lekka panikuje, w końcu sporo przeszła w ostatnim czasie i może różnie reagować na gwałtowne zmiany, ale myliliśmy się.

Wróciłem ze skrzynką narzędzi i to nie byle jakich w postaci młotka wiertarki i śrubokręta, były to specjalne narzędzia do zmieniania zamków w drzwiach czy otwierania ich bez pomocy klucza. Otworzenie drzwi zajęło mi dosłownie kilkanaście sekund. Miałem już w tym wprawę, a te drzwi nie miały zbyt dobrych zabezpieczeń więc nie będzie ich szkoda.

Podniosłem się na nogi i złapałem za klamkę otwierając wnętrze w tym samym momencie niską drżącą postać w leciała w moją klatkę piersiową a ja odruchowo ją objąłem z całej siły ile tylko mogłem. Wiedziałem, że to ona. Cała drżała, była przerażona, ja również byłem. Prądu nadal nie było w budynku, wątpiłem aby Jake złapał tego gościa z racji tego że zanim się zorientowaliśmy był już kawałek drogi od nas. Jednak liczyłem na to, że monitoring i tak pomoże nam namierzyć tego skurwysyna.

- Już dobrze. – powiedziałem do niej spokojnym głosem, kiedy cicho szlochała w moją bluzę mocząc mi ją kropelkami łez. – Już jesteś bezpieczna. – i w tym samym momencie blask światła z lamp sufitowych rozświetliły cały budynek przywracając ład i zabierając złe wspomnienia. Delikatnie odsunąłem ją od siebie, starłem kropelki łez ostałe na jej policzkach i spojrzałem w wielkie błękitne oczy.

- Co to było Scott? – wyszeptała nadal drżąc, ale już powoli się uspokajała. – Ktoś tu był, prawda? Okno w gabinecie.. byłam... - zaczęła się jąkać. – Byłam pewna, że je zamknęłam, a one było otwarte na oścież.

New hopeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz