8. Malinowy sorbet

566 17 2
                                    

Kuba

Kolejnego dnia moja poranna rutyna, którą zajebiście lubiłem, została zakłócona. Ramię po spotkaniu z kulą wciąż bolało, przez co nie mogłem zrobić treningu, który zazwyczaj odbywałem jeszcze przed kawą.

Mia dziś nie wyszła do ogrodu, nie dodała też zdjęcia z łóżka w żadnej ze swoich infantylnych piżamek, a moi ludzie donieśli, że od wczoraj siedzi u niej prywatny lekarz i nie pozwala jej wychodzić z pokoju. Nie dostałem więc swojej codziennej dawki Mii, żadnych nowych zdjęć, żadnych wieści.

Do tego, Sonia miała wyrzuty sumienia, że wczoraj nie wypieprzyłem jej jak ostatniej dziwki, jak miałem w zwyczaju robić to co noc. Uważała, że to jej wina, choć to nie miało z nią nic wspólnego. Do kawy zaserwowała mi poranne obciąganie i choć przyłożyła się do tego z dużą pilnością, długo nie mogłem dojść. Głowę nawiedzały mi wspomnienia dnia wczorajszego. Niestety, nie miały nic wspólnego z Mią i jej bikini. Widziałem mojego człowieka upadającego po postrzale w klatkę piersiową i ojca Mii broniącego córki.

Nie mogłem się doczekać, aż ten staruch wyzionie ducha, żebym mógł w spokoju poślubić jego córeczkę. Tym razem nie zamierzałem pytać jej o zgodę. Nie będzie klękania na jedno kolano, chyba, że zażyczy sobie, abym wylizał jej cipkę.

Od samego rana głośna ekipa remontowa wstawiała nowe, pancerne drzwi do domu Antoniego. Po wczorajszej akcji z pewnością podwyższy stan zabezpieczeń, choć już teraz były na naprawdę wysokim poziomie. Nie wiem czemu do cholery zdecydował się wczoraj odesłać wszystkich. Czekał w domu sam, bez obstawy, niczym skazaniec na egzekucję.

Staruch musi teraz nieźle się głowić nad tym kto go tak koncertowo wrobił. Na pewno najpierw podejrzewał mnie. I nie pomyliłby się w tym osądzie. Jednak nie spodziewał się, że wparuję do jego domu ratując życie jego i jego córki. A to raczej skreśla mnie z listy podejrzanych. Tylko ostatni kretyn we własnej osobie ładowałby się w środek konfliktu z rodziną Lorenz.

Wziąłem lodowaty prysznic, który uśnieżył nieco ból barku i ubrałem się. Włożyłem granatowe spodnie od garnituru, brązowe, skórzane monki i białą koszulę.

- Sonia, wychodzimy – zakomunikowałem w drodze do garażu.

Zrobiła kwaśną minę, którą zignorowałem. Całą drogę niewerbalnie próbowała mi pokazać jak bardzo niezadowolona jest z tego, że nie dałem jej czasu na wyszykowanie się. Musiała wyjść z domu w krótkich, jeansowych spodenkach, białej koszulce na ramiączkach i klapkach. Wciąż wyglądała ponadprzeciętnie, ale wiem, że nie czuła się komfortowo. Zależało mi na tym, by nie wypindrzyła mi się na to spotkanie. Dziś potrzebowałem normalnej laski, a jej wygląd i humorki idealnie dopełniały tego obrazka.

Zaparkowałem BMW przy ulicy Marszałkowskiej, w samym centrum Warszawy. Sonia wyskoczyła z samochodu jak oparzona, nie czekając, aż otworzę jej drzwi. Wyciągnąłem do niej rękę sugerując, aby mnie za nią złapała, ale ona szła wciąż z rękoma założonymi przed sobą, jak uparta księżniczka.

- Nie będę się powtarzał – warknąłem.

Przewróciła oczami i z łaską chwyciła moją dłoń. Po krótkim spacerze Śródmieściem, dotarliśmy na miejsce.

Mała kawiarnia tylko w połowie wypełniona była ludźmi. Wybrałem stolik na zewnątrz i od razu poprosiłem o kawę. Sonia zamówiła wodę z cytryną.

- Dziś udajemy szczęśliwą parę? – zapytała ironicznie, bawiąc się językiem na słomce.

- Jak zgadłaś? – wyszczerzyłem się do niej.

Burknęła coś pod nosem i oparła się na krześle. Na szczęście nie musiałem długo znosić jej fochów, bo do kawiarni właśnie wszedł człowiek, z którym byłem umówiony. Antoni Dębski, mój wspólnik, największy wróg i ojciec mojej przyszłej żony.

Wybranka Gangstera [+18]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz