Rozdział 7 (część I)

0 0 0
                                    

Tego dnia Allison obudziła się – ku swojemu zdziwieniu – wypoczęta i z dobrym samopoczuciem. W środku czuła dziwną ekscytację, spełnienie, a w umyśle już jakiś raz z kolei pojawiły się wspomnienia z wczorajszego wieczoru.

Starała się za wszelką cenę wyrzucić wątpliwości, które ją dopadły, gdy tylko wyszła z wody. Wyrzucić te nurtujące ją pytania dotyczące jej relacji z Ethanem. Chciała tylko móc nasycać się ugaszonym pragnieniem, romantycznie przeżytym wieczorem z chłopakiem. Ich relacja powoli wracała na właściwe tory i tylko to dla niej się liczyło.

Razem z Ethanem ułożyli się późnym wieczorem do spania na werandzie. John spał na kanapie w salonie Maddie, na co zgodziła się oczywiście pani Wilson. Claire spała razem w pokoju dziewczyny, a Rafe – jak to miał w zwyczaju – wrócił do siebie. Swoim autem. Nie pisnął ani słowa. Po prostu zniknął, co zresztą nie zdziwiło Allison.

Dziewczyna obudziła się stosunkowo niedawno. Podniosła się, opierając się łokciami o miękką poduszkę leżącą tuż pod jej plecami i wzięła głęboki oddech, nasycając się świeżym, jeszcze chłodnym powietrze. Nie miała pojęcia, która jest dokładnie jest godzina, ale wiedziała, że musiało być dosyć wcześnie, skoro słońce powolutku unosiło się znad horyzontu. Widok z werandy na jezioro idealnie kierował się na wschód, przez co mogła przez te kilka minut delektować się tą piękną chwilą. Niebo było bezchmurne, co zwiastowało kolejny słoneczny, gorący dzień, drzewa zwisające nad brzegiem budzącego się do życia jeziora zwiewnie powiewały na wietrze, a wokół unosił się cudowny zapach świeżości pomieszanej z wilgocią oraz dźwięk śpiewających i latających ptaków.

Włosy Allison były nieco wilgotne – noc była bardzo ciepła, więc nie zdążyły one dokładnie wyschnąć. Spała w dżinsowych spodenkach i biustonoszu, który również nie zdążył wyschnąć i delikatnie przykleił się do jej opalonego ciała.

Przetarła oczy, by jeszcze bardziej się rozbudzić i spojrzała na śpiącego obok Ethana, który cicho pochrapywał. Jego usta wyginały w uroczym uśmiechu, a włosy były nieco potargane. W oczach dziewczyny wyglądał przeuroczo.

Dotknęła delikatnie jego ramienia i zaczęła muskać opuszkami palców jego suchą skórę. Zjeżdżała powoli od góry ramienia, w dół, aż do nadgarstka. Nieznacznie połaskotała go po palcach.

- EJ, przestań... - wychrypiał cicho i odrzucił lekko w bok rękę. Allison uśmiechnęła się szeroko w jego stronę i odłożyła dłoń.

Siedziała tak jeszcze przez kilka minut, zachwycając się tym pięknym porankiem, a kiedy Ethan postanowił w końcu wstać, weszli do domu w celu przygotowania śniadania. Reszta osób także wstała i wspólnie zaczęli w kuchni przyrządzać jedzenie. Pomogła im nieco mama Madelyn, która akurat dzisiaj miała wolne i zdecydowała się zostać w domu, by móc zrobić jakieś porządki. Stała akurat przy blacie, gdy jej córka zaczęła hurtowo wyciągać z lodówki puszki z gazowaną lemoniadą. Spojrzała na nią, marszcząc brwi.

- Maddie, możesz mi powiedzieć co ty robisz?

Brunetka odwróciła się w jej stronę, prostując wcześniej zgięte plecy.

- Wypływamy dzisiaj na jezioro. Przygotowuję dla nas napoje. – odparła i odłożyła puszki na stół.

Allison nie miała pojęcia dokładnie gdzie wypływają, bo o takich szczegółach wiedzieli tylko John i Maddie. To oni wczoraj wieczorem – kiedy to ona wybrała się z Ethanem na pomost – dyskutowali zacięcie nad mapą i sami – bez żadnej ich ingerencji – zaplanowali dzisiejszy wypad. Allison przystanęła na ich pomysł, bo co innego miała do powiedzenia. Skoro mieli odnaleźć skarb, to musiała się zgodzić. Przerażał ją tylko fakt, że drugie zaznaczone na mapie miejsce znajdowało się kawałek na południe od jej domu. Piekła, do którego tak bardzo nie chciała wracać. Nie myślała o tym, co się w nim działo – co robiła matka, co takiego wyprawiał jej ojciec. Zupełnie zapomniała o tym, że ma dom. Że ma coś takiego jak własny pokój, który był jednocześnie jej więzieniem. Nie ubolewała nad tym ani trochę. Była świadoma tego, że będzie musiała kiedyś tam wrócić, gdy skończą się jej pieniądze, które trzymała w saszetce, gdy skończą się jej naboje w pistolecie, o ile kiedyś go użyje, gdy skończą się papierosy albo gdy będzie potrzebowała nowych, świeżych ubrań. Ale na razie – tego nie potrzebowała. Świetnie radziła sobie tutaj, w domu Maddie, nad jeziorem, mając obok siebie ludzi, których kochała i na których jej zależało. To oni byli jej domem. Jej dachem nad głową.

Burnt out. Despite the scars. I część trylogii.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz