Rozdział 7

1.5K 52 14
                                    

W sobotę, zgodnie z daną Gabrielowi obietnicą stawiłam się punktualnie o jedenastej w porcie w Santa Cruz. Chociaż moją głowę wciąż zaprzątały myśli o innym mężczyźnie liczyłam na to, że dzień spędzony w jego towarzystwie z dala od miasta dobrze mi zrobi. Tego dnia pogoda była wyjątkowo ładna. Promienie słoneczne muskały moją bladą skórę, a lekki wiatr rozwiewał luźne kosmyki włosów wystające z upiętego z tyłu głowy koka. Przechadzając się powolnym krokiem wzdłuż portu oglądałam mijane łodzie i jachty. Niektóre z nich robiły naprawdę piorunujące wrażenie i nie było tajemnicą, że musiały należeć do najbogatszych i najbardziej wpływowych ludzi w kraju.

Zatrzymałam się przy jednym z nich, aby wyjąć z torebki okulary przeciwsłoneczne. Nałożyłam je na nos i rozejrzałam się w poszukiwaniu Gabriela. Spóźniał się, a ja zaczynałam się niecierpliwić. Szukając telefonu usłyszałam za sobą dźwięk gwizdnięcia. Bojowo nastawiona odwróciłam się na pięcie. W myślach układałam już wiązankę przekleństw, którą miałam zamiar obdarzyć tego, kto zagwizdał na mnie, zupełnie tak, jakby przywoływał do siebie psa. Kiedy się odwróciłam i dostrzegłam idącego w moim kierunku Gabriela z jakiegoś powodu zrezygnowałam z tego pomysłu. Mężczyzna miał na sobie krótkie spodenki w ciemnym beżowym kolorze, a do tego jasną koszulkę podkreślającą wysportowaną sylwetkę. Niemal nie poznałam go w takim wydaniu.

– Kazałeś na siebie czekać. – zauważyłam, zakładając ręce na piersi.

– Wybacz. Zatrzymał mnie właściciel jednej z łódek. Miał problem z silnikiem. Trochę się na tym znam, więc pomogłem. – wyjaśnił. – Teraz jestem już tylko twój. – uniósł kącik ust i podszedł do mnie, obejmując ramieniem i składając subtelny pocałunek na policzku. – Chodź za mną. – wskazał ruchem głowy, wymijając mnie.

Przeszliśmy kilka metrów, aż wreszcie mężczyzna zatrzymał się przed jednym z jachtów o nazwie Cenicienta.

– To twój plan? – popatrzyłam na wchodzącego na pokład Gabriela. – Chcesz zabrać mnie na środek oceanu, żebym nie mogła uciec?

– Coś w tym stylu. – wyciągnął rękę w moją stronę. – Podobno lubisz wyzwania, więc pomyślałem, że postawię jedno przed tobą. Spędź ze mną cały dzień na moim jachcie. Tylko ty i ja. Pośrodku otaczającego nas bezkresu oceanu. Obiecuję, że nie pożałujesz. – przyłożył dłoń do serca. – To jak będzie, Melanie? Odważysz się? – uniósł wyzywająco brew.

– W razie czego wyrzucę cię za burtę na pożarcie rekinom. – zsunęłam okulary niżej na nos i puściłam do niego oczko.

– Nie wiem, co gorsze. Przestrzelone kolana, czy atak krwiożerczych rekinów.

– W drugim przypadku szanse na przeżycie są raczej nikłe.

– Słuszna uwaga. Z drugiej strony przestrzelone kolana to duże ryzyko kalectwa. Z moim charakterem ciężko byłoby mi żyć na wózku inwalidzkim.

– Jak widać żadna z opcji nie jest dla ciebie korzystna, więc lepiej ze mną nie zadzieraj. – zaśmiałam się, rozbawiona kierunkiem, na jaki zeszła nasza rozmowa.

– Nie zamierzam. Zapraszam na pokład. – jeszcze raz wystawił do mnie rękę, którą tym razem chwyciłam.

Mężczyzna odcumował jacht i ruszył w kierunku niewielkiego pomieszczenia, w którym znajdował się ster. Oparta o framugę drzwi z zainteresowaniem obserwowałam, jak ze skupieniem wypływał z portu.

– Co oznacza słowo, którym nazwałeś jacht? – zagadnęłam, przerywając powstałą między nami ciszę.

Cenicienta to po hiszpańsku Kopciuszek.

Tarantula [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz