Prolog

11.1K 334 24
                                        

Śledziłam mój cel od kilku miesięcy.

Christian Divey. Przykładny student prawa na Harvardzie. Nieposzlakowana opinia i skrywana przed akademickim otoczeniem tajemnica. Tajemnica, która doprowadziła do śmierci najważniejszej osoby w moim życiu.

Pałałam żądzą zemsty tak silną, że nic nie było w stanie powstrzymać mnie przed wymierzeniem sprawiedliwości. Plan był prosty. Poznać przeciwnika i zaatakować wtedy, kiedy będzie najmniej się tego spodziewał.

Specjalnie na tę okazję przeprowadziłam się z Nowego Jorku do Bostonu. W mieszkaniu, które jeszcze do niedawna należało do Theo nadal czułam jego zapach. Nie pozwoliłam nikomu niczego ruszyć. Sama też nie miałam odwagi czegokolwiek przestawiać, a tym bardziej wyrzucić. Dlatego wszystkie jego rzeczy osobiste pozostały na tym samym miejscu. Kubek z niedopitą kawą, rzucone na fotel brudne ubrania, czy stojąca w rogu sypialni gitara elektryczna. To wszystko sprawiało złudne wrażenie, jakby nadal tutaj mieszkał i lada moment miał przekroczyć próg mieszkania, przytulając się do mnie i mierzwiąc włosy, dokładnie tak, jak miał to w zwyczaju.

Wchodząc na dach jednego z najwyższych budynków przy jednej z głównych bostońskich ulic czułam przyjemny dreszcz na skórze. Dostanie się tam było wręcz dziecinnie proste. Wystarczyło zaledwie trochę uroku osobistego i kokieteryjnego spojrzenia, żeby uczynnemu recepcjoniście o kasztanowych włosach nawet przez myśl nie przeszło, że urocza blondynka może trzymać w przewieszonym przez ramię pokrowcu, nie gitarę, a karabin snajperski. Barrett M82A1, choć ważący jakieś czternaście kilogramów, nie ciążył mi ani trochę.

Podeszłam do krawędzi dachu i rozstawiłam sprzęt. Spojrzałam na widniejący na nadgarstku zegarek. Dokładnie za dwanaście minut i trzydzieści dwie sekundy mój cel powinien pojawić się na skrzyżowaniu.

Wystarczyła jedna kula, żeby pomścić śmierć Theo.

Brat od zawsze powtarzał mi, że mam oko wyborowego strzelca. Mieliśmy to zakodowane w genach. Kontakt z bronią od dzieciństwa sprawił, że z biegiem lat stała się dla nas przedłużeniem ręki. Towarzyszący wystrzałowi dźwięk od zawsze był dla mnie niczym najpiękniejsza muzyka dla uszu. Koił nerwy i duszę. Zapewniał poczucie wolności.

Zajęłam właściwą pozycję, przykładając oko do celownika. Jeszcze tylko chwila. Czułam, jak moje serce uderzało o żebra. Mój cel właśnie wyłonił się zza rogu. Zatrzymał się na czerwonym świetle i czekał nieświadomy swojej rychłej śmierci.

Krótki wdech i... strzał.

Celny strzał.

Chłopak dostał prosto w głowę i padł bezwładnie na brudny chodnik, przy akompaniamencie krzyków przerażenia zebranych wokół przechodniów.

Odsunęłam się od krawędzi i ze spokojem schowałam karabin do pokrowca, a potem jak gdyby nigdy nic opuściłam budynek jednym z tylnych wyjść i wsiadłam do zaparkowanego dwie przecznice dalej samochodu.

Właśnie teraz zaczynała się moja podróż. Mimo, że nie żałowałam swojego postępku, musiałam uciekać. Nie miałam zamiaru trafić w ręce wymiaru sprawiedliwości, a tym bardziej narazić swojej rodziny na niebezpieczeństwo.

Mknąc autostradą w kierunku słonecznej Kalifornii, blond peruka i czarne przeciwsłoneczne okulary zasłaniały moje prawdziwe oblicze. 

Zabiłam człowieka.

Z premedytacją i zimną krwią odebrałam komuś życie.

Trzymając palec na spuście nawet na sekundę nie zadrżała mi dłoń.

🕷🕷🕷

Tarantula [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz