3.

187 17 30
                                    

— Zaczekaj! — zawołała, gdy odwrócił się i zamierzał odejść.

Znieruchomiał. A potem wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Podbiegła do nich. Ale w tym momencie szczęknął klucz w zamku. A ona nie mogła ich otworzyć.

Otworzyła na przestrzał wszystkie okna i za moment miejsce dusznej atmosfery zastąpił świeży oddech nocy.

Najchętniej wybiegłaby za nim. Ale jak? W piżamie? A raczej — kusej koszulce, która jej za takową służyła? Na podwórko? Przecież on wyszedł w zupełnie inną stronę. Drzwi, którymi się posłużył, prowadziły pewnie na inne schody a te z pewnością do odrębnego wyjścia.

Roztrzęsiona, osunęła się po ścianie, podkurczyła kolana i objęła je mocno ramionami.
"Chciał mnie spalić? Dlaczego? W co ja się wpakowałam?" — rozmyślała.

Ogarniał ją coraz większy strach. Świadomość tego, co się stało przed chwilą i fakt, że ktoś ma dostęp do jej mieszkania, przerażał ją. Gdyby odważyła się choć na chwilę opuścić korytarz, poszłaby się przebrać i spakować najprostsze rzeczy, zamówiła taksówkę i uciekła stąd.
Ale nie miała odwagi. Wpatrywała się w zamknięte drzwi, jakby... No właśnie, jakby co? Chciała je przytrzymać w tej pozycji siłą swojego strachu? Czy miała nadzieję, że znów się otworzą?

***

Obudziła się obolała i ścierpnięta z niewygody. Mimowolnie w którymś momencie "warty" musiały jej się zamknąć oczy a ciało poszukało wygodniejszej pozycji, niż skurczone pod ścianą.
Leżała na podłodze, ale z poduszką pod głową i nakryta kocem.
"On tu był znowu! — przeraziła się.

Obok niej, na środku podłogi, leżała kartka z napisem:
"Musimy porozmawiać. Zadzwoń."

Zamiast podpisu figurowało dziewięć cyfr.

Odszukała telefon i wysłała wiadomość:
"Nie rób mi krzywdy. Obiecuję być głucha i ślepa na wszystko. Na razie naprawdę nie mam dokąd iść".

Za moment otrzymała zwrotnego esemesa:
"Serio musimy pogadać. Bądź w południe przy bramie".

***

Nie poszła. Nie odważyła się. Napędzana trochę taką dziecinną nadzieją, że jak zamknie oczy, to niebezpieczeństwo zniknie, postanowiła nie ruszać się z mieszkania. A pod "trefnymi" drzwiami postawiła barykadę z kilku krzeseł i była gotowa, w razie konieczności, do ucieczki tymi prowadzącymi na podwórko.

Za to cały ranek spędziła na konsultacjach prywatnych i urzędowych, starając się przyspieszyć bieg spraw, które toczyły się swoim trybem,"langsam, langsam", którym to powiedzeniem kierowały się chyba wszelkie administracje na całym świecie.

Gdy mechaniczny ptaszek z zegara zakukał dwanaście razy, siedziała w przedpokoju, wpatrzona w konstrukcję blokującą dostęp do tylnych drzwi. Tam nic się nie poruszyło. Za to serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi, gdy usłyszała dżwięk dzwonka przy głównych drzwiach wyjściowych. Raz, drugi i trzeci.

"Nie mam gdzie uciec!" — myślała zrozpaczona, na granicy wszechogarniającej paniki.

Dzwonek odezwał się raz jeszcze. I nie tylko on:
— Otwórz — zażądał męski głos. — Przecież wiem, że tam jesteś. Pogadajmy.

Jeszcze przez moment się wahała. A potem, z ciężkim sercem i duszą na ramieniu, wyjrzała przez wizjer. Stał tam. Nie widziała go wyraźnie, bo okna klatki schodowej wychodziły na studnię — podwórko, gdzie słońce nie dochodziło do ziemi.

Ale to był on. Wysoki, proporcjonalnie zbudowany, z ciemną fryzurą. Całość, jak już wcześniej przyznała, przypominała jej Keanu Reevesa z młodszych lat.

Sekrety praskiej kamienicy / w trakcie / 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz