10.

10 5 6
                                    

Przechodząc przez bramę, zawsze kogoś w niej widziała. Najczęściej dwóch czy trzech tych samych młodych facetów, których widywała w towarzystwie Szefu. Często z innymi, nieznanymi jej ludźmi.

Tamci, obcy, wyglądali na prawdziwych gangsterów: krępe sylwetki często o figurze „Pudziana", skórzane kurtki, nieogolone twarze i złośliwe uśmiechy na ustach, w których często tlił się papieros. Czasem mignęło jej złoto w postaci grubszego czy cieńszego łańcucha na piersi.

Nie podobało jej się, że często towarzyszył im Brzdąc. Jak to on: garbiący się, z rękami w kieszeniach, spluwający pogardliwie na ziemię, cedzący coś przez zęby, starający się wyglądać i zachowywać jak starsi. 

„To nie jest towarzystwo dla takiego dzieciaka" — myślała, widząc go z, jak ich nazywała, gangsterami.

Krzywiła się w duchu i przyspieszała kroku, żeby żaden z nich jej nie zaczepił. Znała takie klimaty i nie zamierzała być zarzewiem jakiegokolwiek kontaktu.
Na nic jednak zdała się jej ostrożność. Któregoś wieczora, mijając znów stojących w bramie, usłyszała z boku:

— E, lala...
— ... but ci się rozwala! — zarechotał inny.

Udała, że nie słyszy, ale któryś z nich był uparty. Poczuła szarpnięcie za ramię tak silne, że aż ją odwróciło wokół własnej osi. Stanęła na wprost złośliwie uśmiechniętej, opuchniętej twarzy. Poczuła silny zapach nikotyny i odór z chyba dawno niemytych ust.

— Co panienka taka płochliwa? — zapytał napastnik. — Zapoznać się chcieliśmy.

Zrobiło jej się zimno w środku i zamarła. Gdyby nie to szarpnięcie, brutalne wejście w jej prywatną strefę, z pewnością odpowiedziałaby mu tak, jak na to zasługiwał. Ale widząc jego rękę na swoim ramieniu i pożądliwe spojrzenie na rysujące się pod bluzką piersi, przestała być zdolna do jakiejkolwiek obrony.

Brzdąc, pozującym na dorosły głosem, wycedził:
— Ja bym jej nie ruszał. To lalka Szefu. On nie lubi się dzielić zabawkami...

Ręka napastnika opadła na moment, ale zaraz znowu się uniosła. Tym razem mężczyzna dotknął jej szyi. Wzdrygnęła się i odchyliła głowę.

— A może nie...? Szefu ostatnio widziałem z taką lolitką z Poznańskiej — obcy nie rezygnował.

„Cofnij się..." — powtarzała w myślach, sama nie wiedząc, czy mówi to do niego, czy do siebie.

— Jak tam chcesz. Ja bym jej nie ruszał... — wycedził młody, co spotkało się z rechotliwą reakcją dwóch pozostałych mężczyzn, stojących w bramie.

— Spadaj, szczylu! — napastnik nawet nie odwrócił głowy. — Nie przeszkadzaj, jak dorośli rozmawiają. Panienka jest chętna, bo tak ze mną stoi...

Pociągnął Izabellę w kąt i przyparł do ściany. Cały świat kobiety skurczył się do wielkiej twarzy tuż przed jej oczami. Odrętwienie ogarnęło ją całą. Bezwolnie oparła się o zimną powierzchnię, rozsypując torbę z zakupami, po jakie „na chwilę" wyskoczyła do najbliższego sklepu.
Poczuła, jak lepkie ręce mężczyzny wślizgują się pod rozpiętą kurtkę i bluzkę, meandrując w kierunku biustu. Przymknęła oczy, nie chcąc widzieć napuchniętej sino-czerwonej twarzy, porosłej jasną szczeciną. Przestała myśleć.

Nie wiedziała, jak długo to trwało. Nagle ręce mężczyzny opadły a z oddalającego się zapachu nikotyny wywnioskowała, że on sam odsunął się o krok czy dwa.

— Dalej! — zimny głos smagnął powietrze i zapach nikotyny i niemytego dawno ciała jeszcze się odsunął.

— Chodź! — chuda dziecięca dłoń dotknęła jej ręki.

Sekrety praskiej kamienicy / w trakcie / 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz