Rozdział 7.

39 4 0
                                    


 Przez następne dwa dni widywałam się właściwie tylko z Sunny i Kerisem. Aren i Miley pojechali z Paulem do rancza które znajdowało się dzień drogi od nas, musieli zakupić nowe byki a to wymagało dokładnego sprawdzenia i co najważniejsze bezpiecznego przewiezienia ich do rancza. Pomagałam Sunny zająć się domykaniem bram na pastwiskach i łataniem płotów by były gotowe na wypuszczenie bydła, była to czasochłonna robota która właściwie nie zostawiała miejsca na moje użalanie się nad sobą. Byłam jednak zadowolona, siniaki zaczynały lekko blednąć i dostałam maila że nadal poszukują mojego ojca który oczywiście ma tyle lipnych nazwisk że nie wiadomo gdzie ani jak szukać ale prócz tego byłam niemal szczęśliwa. Brakowało mi Miley która budziła mnie przed siódmą, teraz musiała sama wstawać co wydawało się przygnębiające. Clare codziennie przygotowywała nam wyśmienite obiady i kolacje, uwielbiałam jej kuchnię, moja mama nigdy nie lubiła gotować za to pani Ryder urodziła się by być mistrzynią kuchni. Dowóz byków miał być jutro nad ranem czyli moi współlokatorzy powinni wrócić jutro wieczorem.

Po kolacji wzięłam długi prysznic i postanowiłam tą noc przespać w normalnej piżamie. Była na ramiączkach z krótkimi spodenkami. Lekki wiaterek wpadający przez okno chłodził moją skórę, jednak gdy wysuszyłam włosy i zobaczyłam swoje odbicie coś we mnie pękło, łzy toczyły się po moich policzkach a ja nie mogłam oderwać wzroku od posiniaczonych ud, rąk a przede wszystkim szyi. Coraz częściej zastanawiałam się co złego zrobiłam by zasłużyć sobie na taki los ale nic nie przychodziło mi do głowy.

Usłyszałam przekręcanie zamku w drzwiach i zamarłam. To na pewno nie oni, za szybko. Dochodziła północ a okna w dużym domu były zgaszone. Boże błagam by nikt nie włamał się tu akurat jak jestem sama.

Zeszłam powoli i wyjrzałam zza ściany na prawdopodobnego włamywacza. Który oczywiście okazał się Arenem. Niemal dostałam zawału a on spokojnie zamykał drzwi na klucz podczas gdy Miley spała w jego ramionach. Krzywił się przy każdym ruchu a ręka w której trzymał córkę drżała. Podeszłam powoli a on spojrzał w moją stronę. Przejęłam od niego dziewczynkę która od razu wtuliła się we mnie. Nie była lekka ale ja nie byłam też aż tak słaba. Weszłam po schodach i położyła ją do łóżka, nie mogąc powstrzymać uśmiechu widząc że wróciła.

Zanim zeszłam na dół, zaszłam do pokoju i wzięłam z torby maść chłodzącą która pomagała na bóle mięśni. Aren siedział na krześle przy stole i próbował sam ją rozmasować. Odwrócił się do mnie gdy pod moimi stopami skrzypnęła podłoga. Zapaliłam małą lampkę stojącą w rogu i oparłam się o stół obok niego.

-Ściągnij koszulkę.

Uniósł jedną brew w górę a ja na pewno byłam już czerwona. Pokazałam mu maść którą trzymałam w dłoni na co westchnął i przejechał ręką po twarzy. Nie komentował tego jednak tylko podciągnął rękaw i pozbył się ubrania.

Przełknęłam mocno ślinę widząc opalone ramię, bardzo umięśnione ramię. Takich mięśni nie można było dorobić się na siłowni. Jego klatka była równie wspaniale zarysowana a przez tors przebiegał meszek ciemnych włosów. Nie byłam pewna ale chyba pierwszy raz widziałam prawdziwego mężczyznę.

-Gdzie cię boli?-mój głos był chropowaty i nie brzmiał jak mój.

Nie odpowiedział mi tylko wskazał brak i biceps. Wycisnęłam maść na dłonie i rozgrzałam ją pocierając zanim przyłożyłam do jego skóry. Żyły przebiegające wzdłuż jego ręki wyglądały jakby ściskał ją z bólu co najmniej parę dni.

Delikatnie zaczęłam wmasowywać maść w jego spięte mięśnie i nie przestawałam dopóki nie poczułam pod palcami jak się rozluźnia.

-To dawny uraz?

Nie odpowiadała dłuższą chwilę i wcale go nie winiłam, wiedziałam że nie jestem tu mile widziana ale chciałam pomóc.

-Rok temu staranował mnie byk i wbił mi to ramię w ziemię- odpowiedział w końcu trochę niechętnie- Było nastawione ale co jakiś czas ból wraca.

Stanęłam teraz przed nim i lekko się nachyliłam rozmasowując biceps który był tak duży że moje dłonie się nie stykały.

-Miley ma ogromne szczęście-nie wiedziałam czemu to mówię ale chciałam by wiedział- Nie wiedziałam że kiedykolwiek to powiem ale jesteś świetnym ojcem Aren.

-Trochę daleko mi do ideału.

Chciałabym powiedzieć ze to nie prawda ale wtedy rozmowa zeszłaby na zły tor a ja nie chciałam o tym mówić.

Wyciągnął drugą dłoń przed siebie a jego palec zawisł nad moją szyją. Cofnęłam się jak oparzona przypominając sobie że stoję przed nim w piżamie, całkowicie obnażona. Strach ugrzązł mi w gardle ale jego wzrok pozostał spokojny.

-Co ci się stało Cassie?-spytał cicho i niepewnie.

Spuścił wzrok na moje uda które były w jeszcze gorszym stanie. Byłam stracona przez własną głupotę.

Zamiast uciec uśmiechnęłam się do niego lekko.

-Spadłam z roweru- spojrzał na mnie ze smutkiem i zniosłabym to u wszystkich ale nie u niego, od osoby która gardziła mną całe moje życie.- Zostawię ci maść, powinna pomóc.

Wyminęłam go i poszłam w stronę schodów.

-Cassie...

-Dobranoc Aren.-nie pozwoliłam mu dokończyć.

Weszłam po schodach i niemal od razu położyłam się do łóżka zamykając drzwi.

Pościel była chłodna więc z przyjemnością zakopałam się pod nią cała. Chciałam pomóc Arenowi ale zamiast tego wkopałam się w jeszcze większe gówno.

Usłyszałam jak drzwi powoli się otwierają i modliłam się w duchu by to nie był Ryder, miałam już dość rozmów na dziś. Jednak gdy poczułam jak ktoś wchodzi na łóżko wiedziałam że nie był to brat mojej przyjaciółki.

Miley wcisnęła się pod kołdrę i mocno mnie przytuliła układając głowę na moich piersiach. Odwzajemniłam to przykrywając ją dokładniej.

-Tęskniłam-wyszeptała.

Pogłaskałam ją po blond czuprynie i pocałowałam w czoło.

-Ja też ślicznotko.

Odetchnęłam głęboko jakbym przez cały czas wstrzymywała powietrze i dopiero ona pozwoliła mi normalnie oddychać. Wiedziałam że pokocham tą małą jak tylko wpadła na mnie w stajni tydzień temu.

Long RideOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz