Rozdział 2. Cassie.

38 5 0
                                    


 Byłam zbyt zszokowana by cokolwiek więcej powiedzieć. Nie widziałam Arena od dobrych nawet i dziesięciu  lat, nawet jak przebywał w domu to zwykle unikał kontaktu z nami. A teraz okazuje się że ta piękna dziewczynka jest jego?

-Tak.-odpowiedziała na moje wcześniejsze pytanie.- Ma osiem lat i zdecydowanie za dużo energii.

Uśmiechała się mówiąc o niej co wywołało i u mnie szczery uśmiech.

-Ożenił się z Maggie?

Otworzyła oczy zdziwiona.

-Boże zapomniałam już o tej kreaturze.-westchnęła głośno- Ale nie, zerwali ze sobą właściwie po twoim wyjeździe , wiesz jak z nimi było.-posłała mi znaczące spojrzenie.- Miley nie jest jego biologiczną córką, osiem lat temu jakaś wspaniała kobieta postanowiła porzucić noworodka przed barem Joeya, nie wiedzieli co z nią zrobić i chcieli oddać ją do domu dziecka.

Szczerze zasmuciła mnie myśl że ktoś mógłby porzucić swoje dziecko i wtedy sobie przypomniałam.

-Tak jak Arena.-mój głos był cichy.

Sunny tylko skinęła głową potwierdzając.

-Nawet nie wiedzieliśmy o tym dopóki pewnego dnia nie przyszedł z nią na rękach do domu-zaśmiała się- Stwierdził że skoro Paul dał mu kiedyś szansę on postanowił zrobić to samo dla niej.

-Ciężko jest mi sobie wyobrazić Arena jako ojca.

-Uwierz mi nie tylko tobie.-złapała mnie pod rękę i powoli szliśmy w stronę domu- Ale wszystko sam ogarnął, papiery adopcyjne, szeryf trochę mu pomógł by przyśpieszyć sprawę, a teraz wierz mi ta mała jest dla niego jak i dla nas całym światem. Wychowuje ją sam ale nie brak jej wzorców, każdy z nas mu pomaga nawet Keris.

To że Keris brał w tym udział jeszcze bardziej mnie zdziwiło, ale w końcu był przyjacielem Arena od najmłodszych lat powinnam się domyślić że nie zostawi go na lodzie.

-A jej matka?-dopytałam.

-Nikt przez te osiem lat nie pytał o nią nigdzie w pobliżu, szeryf by nas zawiadomił, ale nawet jeśli się pojawi to chuj jej w dupę za porzucenie mojej bratanicy.

Weszliśmy na ganek gdzie już można było poczuć zapach kolacji przyrządzanej przez mamę Sunny. Gdy weszliśmy do środka nadal biegała od garnka do garnka a jej siwe włosy połyskiwały związane w kok. Jak tylko nas zobaczyła przywitała mnie równie życzliwie co jej mąż, może nawet bardziej bo wybadała moje biodra i stwierdziła że są dobre do rodzenia.

Wiedziałam że jeden z braci Sunny, Ryan jeździ po świecie zdobywając nagrody za ujeżdżanie byków i zdawałam sobie sprawę że nie ma go akurat w stanie dlatego zdziwiłam się widząc ilość jedzenia przygotowanego przez Clare. Jednak zaraz przed drzwi do środka wleciała Miley a za nia Keris. Czyli rodzinna kolacja.

Potrzebowałam tego otoczenia by przestać myśleć o swoim życiu. Chciałam zatracić się w ich świecie i nie wychodzić póki nie będzie potrzeby.

Chciałam zmian.

Zasiedliśmy do stołu gdy tylko pojawił się pan domu. Słońce prawie zaszło a przy stole wciąż pozostawało jedno miejsce z przygotowanym talerzem, czyli Aren miał do nas dołączyć. Skłamałabym gdybym powiedziała że mnie to cieszy. Niezbyt za sobą przepadaliśmy zważywszy na to że on opiekował się Sunny gdy dorastała a ja cóż akurat zawsze byłam obok gdy wpadała w jakieś tarapaty co najwyraźniej uznawał za moją winę.

Prawie skończyliśmy posiłek gdy drzwi się otworzyły i... o że kurwa mać. Byłam pewna przez sekundę że wynajęli kogoś by udawał brata mojej przyjaciółki bo to nie możliwe by ludzie tak się zmieniali. Na głowie miał kapelusz kowbojski który przysłaniał jego na pewno krótko przycięte włosy, prosty nos, pełne usta, lekki zarost, a to ciało... mokry sen każdej nastolatki lubiącej rancza.

Miley od razu do niego popędziła a ten wziął ją na ręce i z wciąż naburmuszoną miną pocałował w czoło. Mała zarzuciła ręce na jego szyję i oplotła go niczym leniwiec drzewo. Przywitał się skinieniem głowy i usiadł przy stole wciąż z córką na rękach. Było to nawet słodkie.

Dopóki nie usłyszałam swojego imienia nie odwróciłam wzroku od tej sceny. Clare patrzyła na mnie z uśmiechem.

-Nie jest ci gorąco kochana w tym swetrze?- pokręciłam głową z lekkim uśmiechem.-Możemy ci coś pożyczyć...

-Nie!-wypaliłam. Jeszcze tego brakowało by zobaczyli ogromną dłoń odciśniętą na mojej szyi i resztę posiniaczonego ciała.- Nie trzeba, naprawdę.

Paul odchrząknął po drugiej stronie stołu odwracając wszystkich uwagę. Keris jedynie znów posłał mi swój typowy uśmiech i wrócił do jedzenia.

-Cassie, słyszałem że został ci ostatni rok studiów- zmienił temat- Weterynaria co? Poszłaś w nasze ślady?

Zaśmiałam się cicho nie mogąc powstrzymać uśmiechu cisnącego się na usta.

-Na to wygląda ale nie wiem czy będę chciała kontynuować naukę.-wyznałam szczerze.

Zapadła cisza przy stole i spojrzenia wszystkich skierowane było na mnie, oczywiście poza jednym.

-A co na to twoja mama? I słyszałam ze tata wyszedł z...- zawahał się jakby nie wiedział czy może podzielić się tą informacją.

I alleluja moje ciało mnie uratowało. Poczułam ciepło wypływające z nosa a gdy przytknęłam tam palec zobaczyłam czerwoną plamę. Wstałam od stołu i pobiegłam do łazienki, moje ciało nie tyle co mnie uratowało ale postanowiło też zalać całą koszulkę. Przytykałam papier do nosa ale nic to nie dawało. Usłyszałam lekkie pukanie do drzwi i uchyliłam je delikatnie. Musiałam spojrzeć w dół by zobaczyć kto się dobijał.

-Wszystko okej?-spytała szeptem jakby była to tajemnica.

Uśmiechnęłam się lekko mając nadzieje że nie przerazi jej widok krwi na mojej twarzy. Kucnęłam i lekko puknęłam ją w nos na co się uśmiechnęła.

-Wiesz gdzie ciocia Sunny ma sypialnie?-spytałam równie cicho na co pokiwała energicznie głową- Idź do jej pokoju i znajdź mi podobną bluzkę do tej co mam na sobie proszę.

Wystrzeliła niemal natychmiast zostawiając mnie samą i pobiegła na górę do sypialni Sunny. Dzięki bogu za kumate dzieci. Wróciła niemal równie szybko niosąc ze sobą luźny golf. Wpuściłam ją do łazienki a ta usiadła na wannie i mi się przyglądała. Wyglądała na zmartwioną.

Przetarłam resztki krwi z twarzy i obmyłam ja wodą, obróciłam się do małej i dotknęłam jej policzka.

-Widzisz? Wszystko jest okej już po problemie.

Uśmiechnęła się i wskazała dłonią na moją bluzkę. Powstrzymałam śmiech i ściągnęłam brudny sweter. Wzięłam czystą bluzkę i gdy chciałam ją założyć poczułam małe zimne palce na plecach. Odwróciłam się i spojrzałam na znów smutną blondynkę.

-Spadłam z roweru-wypaliłam nie wiedząc czemu jej się tłumacz.

-Pod ciężarówkę?-uniosła jedną brew.

Okej to na pewno było dziecko wychowywane przez Arena. Zacisnęłam usta by się nie roześmiać. Znów przy niej kucnęłam i szepnęłam.

-Nie mówmy o tym nikomu, co ty na to?

Wyciągnęła rączkę i dotknęła mojej szyi z dziwnym wyrazem twarzy. Wyciągnęła do mnie dłoń którą uścisnęłam.

-Umowa stoi ale chcę żelki o smaku waty cukrowej.-zażądała.

-Dostaniesz tyle żelków ile tylko zechcesz.

Uśmiechnęła się i zawarłyśmy umowę. Ubrałam golf i wróciłyśmy do reszty.

Stół był już uprzątnięty a wśród wszystkich brakowało Kerisa. Sunny wyglądała na równie zmartwioną co Miley ale posłałam jej szeroki uśmiech co trochę poprawiło jej nastrój.

-Musisz być wykończona po podróży- zauważył Paul- Na szczęście nie musisz spać na kanapie, Aren ma w domu wolny pokój gościnny i zgodził się go użyczyć.

Zabijcie mnie.  

Long RideOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz