rozdział 6

14 1 0
                                    

Livia Clarkson to byłam ja. Byłam. Po dwóch miesiącach od pierwszego gwałtu... Cóż, nie wiele się zmieniło.

Peter Ivy (bo tak miał na nazwisko, czego oczywiście dowiedziałam się ceną kolejnego gwałtu) skrzywdził mnie trzydzieści cztery razy. Walone trzydzieści cztery razy.

1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10, 11, 12, 13, 14, 15, 16, 17, 18, 19, 20, 21, 22, 23, 24, 25, 26, 27, 28, 29, 30, 31, 32, 33, 34...

Za każdą z tych liczb kryje się ból, bezsilność, cierpienie, krzyk, płacz i chęć śmierci.

Głód, chańba i depresja, mróz i siniaki i krew, podbite oczy były na porządku dziennym. A nie... Przepraszam. Były jeszcze złamane żebra, które zdarzyły się dwa razy, a wybitych palcy to nawet nie liczyłam. Dusił mnie za każdym razem gdy mnie widział, a potem tak bardzo bolała od tego krtań, że już nawet po fakcie ledwo mogłam mówić. Rana postrzałowa sprzed dwóch miesięcy nie cieknie już, ale zaczęło na poważnie ropieć i gnić. Szmatki z moich starych ubrań jako opatrunki zmieniałam prawie codziennie. Dzięki temu, że mnie przypalał papierosami, będę mieć przecudowne inaczej blizny od ognia. Nie znajdziesz części ciała bez śladów z pełnego Pakietu Walizki. W ofercie: oparzenia, znaki po sznurach i torturach, dźganiach i cięciach. W bonusie siniaki, krwotoki i strupy. Swędzący pył z podłogi ani trochę nie ułatwił znoszenia tych katuszy.

Pogodziłam się z perspektywą zostania tu na zawsze. Jestem oficjalną osiemnastką. Myślałam, że urodziny będę świętować troszeczkę inaczej.

A byłabym zapomniała o ciąży. Czwartej ciąży. Skąd wiem? Proste. Trzy razy poroniłam. Poza tym cały czas było mi nie dobrze i czasami wymiotowałam. Pewnie zdarzałoby mi się to cześciej, gdybym miała czym. Mój rekord w niejedzeniu to osiem dni. Niektórzy robią sobie głodówki ma cały dzień albo dwa, a ja jestem orginalna.

Przez ponad tydzień nic nie jadłam.

Przez ponad tydzień nie przychodził.

Piłam deszczówkę, która wpłynęła do środka przez dziurę między podłogą, a drzwiami. Dzięki niej dostałam zapalenia płuc od zimna w nocy.

Ktoś się może mógł zauważyć, że poroniłam trzy razy i w ciąży byłam cztery. Ivy ostatnim razem, a w sumie nigdy, nie zakładał gumki, więc... zakładam, że... jak tak dalej pójdzie to będzie baby Livia albo baby Peter. Jeżeli mam urodzić to, proszę, niech dziecko wda się we mnie. Nie chcę żyć ze świadomością, że to coś co było we mnie przez 9 miesięcy, kogoś zgwałciło. Pewnie nie urodzę jeżeli ma mnie cały czas gwałcić, a ja go nie chcę, więc jeśli znowu przez niego poronię, to nie będzie mi aż tak bardzo szkoda. Jestem za młoda na dziecko i po moich myślach widać było, że nie traktuję życia poważnie. Nie nadaję się na matkę, a już na pewno nie na samotną. Nie nadaję się na nic.

Oliver

Uwaga, uwaga... Drogi Olivierze. Ktoś znowu zakłóca twój spokój. Więc odbierz i opieprz go, ŻE MA CZELNOŚĆ POSUWAĆ SIĘ DO... takich... zwyrodniałych czynów. Zanim sam się na niego/ nią/ to SIĘ WKURWIJEeEeEeEeEeEe....

Jest piękny czwartkowy poranek, a ktoś nie wiem po kiego dzwona truje mi życie. No za jakie grzechy-y-y...? No dobrze trochę ich tu się nazbierało, ale to chyba jeszcze nie powód, żeby mi dzwonić o jedenastej rano! Ja o tej godzinie normalnie to śpie. Jak normalni ludzie. No i w tym tkwi problem. Normalność to przeciwieństwo moje patologicznej rodziny. Opiekująca się nami mama, ojciec surowy psychopata, młodsza siostra Bella, która nawet nie wie czym się zajmują jej krewni, starsza siostra Beatrice, która wie czym się zajmujemy, ale chce w to grać, ale nie może ze względu na płeć i mój najstarszy brat Daniel, który nie wiem czy chce, ale i tak musi. A. I najlepsze zostawiłem na koniec. Olivier Legend. Tak, to ja. Najpierw dokończę. Potem możecie klaskać. Wiem... Jestem bardzo przystojny, bardzo cudowny, bardzo niesamowity i orginalny, seksowny i... Jakie ja tam mam jeszcze synonimy...? A no tak. To najważniejsze to, że jestem... mną.

Ale tak swoją drogą kocham mój dzwonek. Zazwyczaj denerwuje mnie jak ktoś mi przeszkadza w byciu mną, więc na poprawę nastroju ustawiłem sobie właśnie taki.

Leżałem w łóżku i czekałem aż zadzwoni. Bo wiedziałem, że tak będzie. Lubię się upewnić zanim coś zrobię. Zawsze tak robię. Zazwyczaj. Czasami. No kilka razy się tak zdarzyło. Może raz albo dwa. Albo wcale. Prawdę mówiąc nigdy tak nie robiłem i chyba nie będę robił. Pora odebrać, bo już mi nad uchem brzęczy chyba pół minuty, a ja wolę nie wystawiać mojej cierpliwości na próbę.

Patrzę na ekran telefonu i widzę, coś czego odwidzieć się nie da.

Abba ojciec ojczulek tatusiek tatuwa łojciec i dady


He he he he. Jestem w kurwę zabawny. Uwielbiam tą nazwę. On jej nienawidzi, ale dupa z tym. Za każdym razem jak ją widzę to się uśmiecham. Odbieram połączenie i słyszę, że mam przejebane.

- Do mojego gabinetu - rozkazał groźnie Pan i Władca Świata. Prosto, rzeczowo i na temat. Przysysam wargi do dziąseł wypinając dolną. Czeka mnie trudna rozmowa. Mój ojciec jest blisko siedemdziesiątki, więc nie należy go teraz denerwować, zwłaszcza, że ma teraz menopauzę.

- Dobrze, mój ojcze - odpowiadam specjalnie zniżając głos, żeby wydawał się być bardziej poważny. - Za moment będę w pokoju.

Słyszę dźwięk zakończenia połączenia. Hem... Zrymowało mi się. Frukam językiem w ustach udając, że pierdzę i opluwając sobie przy okazji cała twarz, gdyż leżę na płasko. Niestety (albo stety) zdaję sobie sprawę że jak nie przyjdę to sam przyjdzie, natomiast jak Theodor do ciebie przyjdzie to masz przejebane po całej linii.

So wstaję i idę. Korytarz w tej części domu jest wyłożony szkarłatnym dywanem i ozdobiony drogimi świecznikami ze złota na ciemno-krwistych z mieniącymi się srebrem i złotem akcentami ścianach. Szedłem i szedłem aż w końcu moja ,,szedłość" zamieniła się w ,,szłość" i potem szłem i szłem, a następnie... szłem... i nie doszedłem ani nie doszłem.

Kurczę, jak to dwuznaczne brzmi.

Cel osiągnąłem dopiero po półtora kilometra, gdy stanąłem przed dwumetrowymi drzwiami z czarnego dębu.

Jeśli tam wejdę, nie będzie odwrotu. Sterczę jak ostatni matoł pod bogato zdobionymi,. dwuskrzydłowymi drzwiami i kontempluję czy wejść czy dalej sterczeć. Doooobra tam... Raz sarnie śmierć. Chwila. Sarnie? A może lamie? Nie, to nie lama. KOZA! To była koza. Raz kozie śmierć.

Podnoszę rękę i zanim zdążyłem zapukać do moich uszu dotarło głośne ,, Proszę! ". Zaczynam się bać.

A obudziłem się w takim dobrym humorze...

Porwana Do Kwadratu Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz