rozdział 11

18 0 0
                                    

Livia

Kilka godzin odpoczynku potrafi zmęczyć człowieka. Siedzenie w samochodzie i nic nie robienie to ciężkie zajęcie. Dlatego gdy dojechaliśmy, a on kazał mi wychodzić zaczęłam się zastanawiać czy mogę tu zostać. Bo w sumie jemu chodzi o to, żeby mnie jego żona nie znalazła. A tutaj? Nie ma bata, że mnie ktoś znajdzie. Chyba że ochrona. Albo inni ważniacy.

Kiedy zauważa, że nie wychodzę, chwyta mnie za gardło i warczy, żebym lepiej była posłuszna. Mi to już wszystko jedno. Przeżyłam coś gorszego od śmierci. Coś co złamała mnie doszczętnie. Licząc chronologicznie to śmierć matki, długi dziadka, konflikt Lucasa z jakimiś gangsterami, zaręczyny z typem, którego nigdy na oczy nie widziałam, zdrada chłopaka, śmierć ojca, śmiertelna choroba genetyczna, porwanie i gwałt. Co jeden to gorszy. Wyjątkiem jest śmierć matki. To było najgorsze. A jeżeli ceną za jej powrót byłyby kolejny gwałt, a nawet dziesięć, zgodziłbym się. Jej brakuje mi naj bardziej. Za nią najbardziej tęsknię. Jej najbardziej potrzebuję.

Opieranie się nie ma sensu. Wychodzę z auta i mój oprawca je zamyka. Podziemny parking, na którym się znaleźliśmy był ogromny. Największy jaki widziałam. Trzy kilometry na cztery? Tak zgaduję, bo nie mam miarki w oczach. Co ok. pięćdziesiąt metrów są postawione betonowe kolumny. Kiedy przyglądałam się temu, jakże zachwycającemu wystrojowi wnętrza (czujecie ten sarkazm?) specjalista od gwałtu policzkuje mnie i chwyta za ramię prowadząc w stronę tajemniczych drzwi.

Mieliśmy właśnie przez nie przechodzić, ale (nie wiem skąd) przyszedł ochroniarz i kazał nam pokazać karty identyfikacyjne. Naturalnie takiej nie posiadałam, jednak z opresji uratowuje moją skromną osóbkę Peter wyciągając zza koszuli odpowiedni przedmiot. Ochroniarz skinął głową na mężczyznę pozwalając mu przejść.

- Ta mała zastaje. Nie ma karty. A na czarno nie ma mowy, że ją puszczę. Wolę zachować życie - na początku myślałam, że chodzi o to, że szanuje swoją pracę i pracodawcę, lecz pogubiłam się, gdy wtrącił gadkę o życiu.

- Jest nie groźna. Nawet nie wie, gdzie się znajduje - strażnik unosi brwi i spogląda na mnie. Uśmiecham się nieznacznie na dowód mej niewinności.

- Co za jedna?

- Żona się połapała, że ją zdradzam i musiałem gdzieś ją zawieść. W tym przypadku praca była jednym miejscem, gdzie najprawdopodobniej by przetrwała. Wolę mieć tą dziwkę żywą. Bo nie ja tu jestem od zabijania - i zagrzmiał nagłym donośnym śmiechem, od którego bolały uszy i to dosłownie. Nie ja tu jestem od zabijania? Co to znaczy? Kto zabija? Kogo zabija? Dlaczego zabija? Ile zabija? Za dużo pytań, za mało odpowiedzi. I szczerze mówiąc to ta wypowiedź nie ma sensu. Nieważne. Nic już nie jest ważne. Ważne jest jedynie to, aby się nie angażować. Bez emocji, bez uczuć, bez świadomości, że każda napotkana osoba będzie od teraz twoim największym lękiem. - Christopher, pomożesz, prawda? - mówi po imieniu, czyli jakaś bliższa relacja.

- Będzie kiepsko jak ją ktoś nakryje. Na przykład taki Theodor albo Daniel. Z Oliverem to jeszcze pół biedy, tego mają w głębokiej dupie. Chociaż jak nakabluje to też nie dobrze. Lepiej, żeby jej nikt nie zakrył. Macie swoje szafki? Bo trzeba ją gdzieś ukryć na ten czas. Oczywiście nie może zastać tu dłużej niż jakieś pięć dni. Dowiedzą się. A ona zagłodzi.

Jakie szafki?

Jaki Theodor?

Jaki Daniel?

Jaki Oliver? Mam się go bać? Skoro mają go ,,w głębokiej dupie" to może mi pomoże? A może mnie skrzywdzi? Błagam, niech mnie zabije.

O co tu do, jasnej cholery, chodzi?

- Nie tyle już wytrzymywała. A szafki są za małe, nie zmieści się. Może w schowku?

- Nie za dużo personelu się tam kręci?

- Mam swój osobisty.

- Było tak od razu! - i Christopher (bo chyba tak miał na imię) roześmiał się chropowatym basem - Włóż ją do tego składnika.

- Będziesz mnie kryć?

- Zrobię co będę mógł. Właź - mówi po czym otwiera drzwi przed nami. Kiedy chce pójść za Peterem (gdzie indziej miałabym pójść?) ochroniarz chwyta mnie za ramię i grozi - A jak coś spieprzysz to nie licz na szybką, bezbolesną śmierć. I nie licz, że dotknie ona tylko ciebie. Zabiją ciebie, Petera, mnie i pewnie ćwierć personelu. Jeśli ja i on - tutaj kiwa na swojego kolegę - ich zdradziliśmy to pomyślą, że inni pracownicy też mogą. Ich życie jest w twoich rękach - wyjaśnia, gdy w niezrozumieniu unoszę brew. - Won.

Korytarz, na którym się znaleźliśmy miał szare ściany. Podłoga była wyłożona jasnymi płytkami z ceramiki. Co kilkanaście metrów po prawej i lewej stronie pojawiały się granatowe drzwi.

Ciężko mi było nadążyć przez ranę od pistoletu i kulkę nadal tkwiąca pod lewym kolanem. Ostatnio zaczęła bardziej ropieć. To źle?

Nie wiem ile tak szliśmy. Dziesięć minut? Pięć? Dwadzieścia? Pogrążona we własnym świecie jak osoba, która nie kontaktuje, straciłam rachubę. O niczym nie myślałam. Żadnych bodźców, żadnych wspomnień.

W pewnym momencie dotarliśmy do windy i wjechaliśmy na parter. Zgaduję, że była połowa lipca, więc powinno być w miarę ciepło. A tu szok i zdziwienie, wcale nie było ciepło. Na skórze pojawiła się gęsia skórka. Po wyjściu z windy nikt nie zwrócił na nas uwagi za co byłam wdzięczna. Peter się nie zatrzymywał tylko wytrwale szedł przed siebie w nieznanym mi kierunku. Od służby to się prawie aż roiło. Za każdym zakrętem, w każdym pokoju i w każdym korytarzu.

W pewnej chwili zatrzymaliśmy się obok jasnych drewnianych drzwi. Gwałciciel otworzył je i mnie tam wepchnął. Co jak co, ale byłoby miło, gdyby był odrobinę delikatniejszy. Przecież już umarłam, więc po co mu to?

- Ja. Tu. Pracuję. I nie możesz tu nic spartaczyć. Bo cię zapierdolą. I kaput. Dotarło? - kiwam głową, a on bierze biały fartuszek. Serio? Wiem, że moje życie to cyrk na kółkach i możnaby z niego zrobić książkę, ale gwałciciel w fartuszku to już jest lekka przesada. A swoją drogą to sądziłam, że jest kimś bardziej w stylu poboczny doradca albo dowódca przemytu broni. Nie wiem skąd mi się wziął przemyt. Tak o sobie. A broni, bo skąd by tak dobrze umiał strzelać? Nadal mam mu za złe tamten strzał w nogę pierwszego dnia. W sumie to nocy. A tu proszę, sprzątacz. Jak sprząta, to się rusza. A jak się rusza, to spala kalorie. Ale chyba u niego to nie działa. - Nie wychodzisz stąd. Nie odzywasz się. Nie wydajesz żadnego odgłosu. Nikt nie ma prawa cię nakryć - macha mi przed oczami pulchnym palcem i zakłada swoje wdzianko. Wygląda trochę jak kopciuszek w wersji zmywającej, rozmiar 6XL. - Przyjdę do ciebie później.

I zamknął wejście. Pogrążona w ciemności słyszałam oddalające się kroki. Wciąż kulejące. Powinien iść z tym do lekarza. Po chwili też usłyszałam kroki, ale tym razem przychodzące. Serce zaczęło mi mocniej bić. Nie ze strachu tylko stresu. Nie bałam się już go. Po siódmym razie jak mnie skrzywdził przestałam cokolwiek czuć. Liczył się tylko ból i nicość. Śmierć i agonia.

Coś mi nie pasowało w tym nowym odgłosie. Zbyt płynny i rytmiczny.

To był ktoś inny.

Niech to będzie tamten ochroniarz.

Po pięciu sekundach do pomieszczenia wlało się światło i zobaczyłam wysokiego młodego mężczyznę w garniturze. Cholernie wysoki. Na oko 190 albo więcej. Umięśniony jakby od sześciu lat ćwiczył zawodowo. Ostro zarysowana linia żuchwy. Malinowe usta. Prosty długi nos. Ciemne kasztanowe, prawie czarne włosy. I te oczy... Czemu ziemia mi uciekła spod nóg? Głębokie szaro - granatowe. Przy źrenicach bledsze, a po środku niepowtarzalne wzory. Najpiękniejsze oczy jakie kiedykolwiek w życiu widziałam. Dla jeszcze lepszego efektu podkreślone rzędami czarnych rzęs. Jego potężne dłonie zaciśnięte na dwuskrzydłowych drzwiach. Postawa. Jasna karnacja. Wszystko. Ideał.

- Oliver? Co ty tu robisz?



----------------------------------

Pierwsze spotkanie. Uuuu...

Jak wam się podobają okoliczności?

Przedwczoraj nie było rozdziału bo okazało się że musiałam pojechać do babci (piątek, sobota). Wstawiam dzisiaj.

Buziaki. 😘

Porwana Do Kwadratu Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz