Nie chcąc ich podsłuchiwać, dziewczyna skierowała się w stronę stojącego naprzeciw wozu drzewa. Jej kroki zagłuszyła trawa i strzępy rozmów dochodzące z okolicznych namiotów. Już z oddali mogła dostrzec błysk ostrzy wbitych w pień starego dębu. Wszystkie układały się w równą linię biegnącą niemal od korzeni, aż do pierwszych gałęzi.
Bez słowa zaczęła wyciągać wbite płytko noże, łapiąc każdy za niewielką rękojeść obwiązaną skórzanym paskiem, który zapewniał lepszy chwyt. Skupiona na drzewie, nie usłyszała zbliżającego się Keirana.
- Uważaj, Złotko – rzucił, obserwując, jak Asha staje na palcach, by wyciągnąć ostatnie ze wbitych ostrzy. – Bo jeszcze sobie połamiesz rogi.
- Chciałeś powiedzieć: nogi? – poprawiła go, łapiąc koniuszkami palców za rączkę noża.
Do jej uszu dobiegło zduszone prychnięcie, coś między śmiechem a politowaniem. Asha uśmiechnęła się pod nosem i pociągnęła mocno za rękojeść sztyletu, przyglądając się jak ostrze z łatwością wychodzi z kory, pozostawiając pod nią nietknięty pień.
Przez chwilę wpatrywała się w cienkie linie, które pozostały po wbitych nożach, po czym odwróciła się w stronę Keirana z powagą wymalowaną na twarzy.
- Niewiele brakowało – zauważyła, wciskając w jego wyciągniętą dłoń zestaw wąskich sztyletów. – Może czas pomyśleć o zawieszeniu jakiejś tarczy?
- Oczywiście, o ile wymalujesz na niej tę przeklętą fretkę – zgodził się z uśmiechem.
Cierpliwie poczekał aż dziewczyna cofnie swoją rękę, zanim zamknął palce na chłodnych rękojeściach. Przez chwilę oboje stali w ciszy, wpatrując się w siebie. W końcu Asha zwróciła się w stronę wozu, z którego dochodziły coraz głośniejsze głosy, przetykane co jakiś czas perlistym śmiechem.
- Powinniśmy do nich dołączyć, póki nie zjedzą wszystkiego – zauważyła spokojnie, nadal tkwiąc w bezruchu pod rozłożystym dębem.
Keiran skinął głową.
- Będę tuż za tobą, Złotko.
Zirytowana brzmieniem głupiego przezwiska, dziewczyna uniosła jedną dłoń i pokazała nią obelżywy gest w stronę chłopaka. Ruszyła w stronę wozu, nie odwracając się, by spojrzeć na idącego za nią elfa, a jej krok był o wiele lżejszy i pewniejszy, niż gdy zmierzała ku przedmieściom. Z szerokim uśmiechem na twarzy wspięła się po wyślizganych schodkach.
- Zostało coś dla mnie? – spytała od razu, rozglądając się po niewielkim i nad wyraz ciasnym wnętrzu wozu.
Dorian z Hayesem rozsiedli się na jednym z ułożonych na ziemi sienników, a naprzeciwko nich, przy niewielkim stole siedziała Ember. Długie, złociste włosy splotła w niedbały warkocz, który co chwilę spadał przez jej ramię, gdy śmiejąc się głośno sięgała do swojego brzucha. Suknia uszyta ze sztywnego samodziału barwionego na fioletowy kolor zwisała luźno z jej ramion, o wiele za duża, mimo że zaledwie dwa księżyce temu razem z Ashą ją zwężała.
Próbowała wstać, ale zachwiała się i znów opadła na krzesło. Dorian momentalnie poderwał się do góry z przestraszoną miną, a zaraz za nim Hayes. Ember zgromiła ich spojrzeniem i wygodniej rozsiadła się przy stole, udając, że nic się nie stało. Uśmiechnęła się w stronę Ashy.
- Tak, nie pozwoliłam im zacząć bez was – poinformowała ją ciepłym głosem. – Łapcie z Keiranem za miski – dodała, dostrzegając wychylającą się zza drzwi twarz elfa.
Asha skinęła głową i od razu skierowała się w stronę skrzyń ustawionych pod przednią ścianą. Z największej z nich wyciągnęła dwie drewniane miski z wyraźnymi wyszczerbieniami na brzegach. Tę, która prezentowała się lepiej, od razu podała Keiranowi i nie chcąc dać mu szansy na sprzeciw, szybko przeszła na tył wozu. Z głośnym westchnieniem opadła na miękką poduszkę podsuniętą w jej stronę przez Hayesa.
CZYTASZ
Trup(a)
FantasyDavigal. Stolica Corvell mieniąca się złotem, srebrem i owinięta w atłasy na co dzień skrywa swoją drugą twarz. Twarz miasta, w którym można zostać obrabowanym w bocznej uliczce, mimo kłębiącej się obok straży. Szerzący się chaos i zepsucie nie prze...