Głośne przekleństwo zagłuszył chrzęst stali, gdy przerażony strażnik wyciągnął rękę, próbując złapać broń. Asha rzuciła się do przodu, ale nim zmusiła swoje ciało do ruchu, wiedziała już, że jest za późno. Jedyną niewzruszoną osobą pozostał Keiran. Uniósł wzrok, wpatrzył się w lśniące w słońcu ostrze i powoli rozprostował zaciśnięte na sztylecie palce.
Powietrze nagle zgęstniało. Czas zdawał się zwolnić, choć serce Ashy nadal biło tym samym, gwałtownym, urywanym tempem. Odgłosy miasta ucichły. Przemykający obok tłum gapiów zdawał się zniknąć. W głębi wozu zadudniły kroki. Halabarda opadała coraz niżej. Od głowy elfa dzieliło ją zaledwie kilka cali. Mocny podmuch wiatru uderzył w ostrze, obrócił je. Drzewiec zadrżał, przechylił się na prawą stronę i poleciał w dół...
Woń potu strażnika unosząca się w powietrzu rozpłynęła się. Szum uderzył w uszy Ashy, rwący, wwiercający się w myśli. Jej ręka już sięgała do drzewca, już niemal zaciskała na nim palce, już czuła ciepło drewna pod opuszkami...
Keiran syknął cicho. Halabarda uderzyła w jego ramię, a ostrze prześlizgnęło się gładko obok ucha, pozostawiając na nim płytkie rozcięcie.
Złapała ją, zanim zdążyła przetoczyć się w dół.
- Turva! Sama Turva musiała tu być! - Przerażony własną nieostrożnością strażnik szybko wdrapał się na wóz, chrzęszcząc głośno zbroją. Keiran nie poruszył się, zbladł gwałtownie, jakby ktoś właśnie wyciągnął całą krew z jego twarzy. Nie dotknął krwawiącego ucha. Podniósł jedynie wzrok na Ashę, a później opuścił go na drzewiec, na którym zaciskała kurczowo palce, oddychając ciężko lekkim, wręcz rzadkim powietrzem. Stara podłoga wozu skrzypnęła cicho. - Byłem pewien, że przetnie głowę elfa na pół!
- Masz szczęście, że nie przecięła. - Dorian stanął w drzwiach, przysłaniając wnętrze przed wzrokiem obcego. - Ash? - Kiwnęła głową, wciąż wpatrując się w lśniące w słońcu ostrze. - Keiran?
- Złotko zareagowała w porę - mruknął i odsunął się powoli, ostrożnie, wyciągając ramię spod starannie ciosanego drzewca. Uśmiechnął się do strażnika, spoglądającego z rozdziawioną gębą to na Ashę, to na niego, to na swoją halabardę. W oddali rozległ się łoskot zbroi. Żołnierze zbiegali się, aby zobaczyć, co się stało.
Zanim strażnik zdążył zadać jakiekolwiek pytanie Keiran złapał za halabardę, jednym zdecydowanym ruchem odciągnął od niej palce dziewczyny i wręcz wepchnął ją w dłonie mężczyzny.
- Lepiej to stąd zabrać. Turva miała dziś dość pracy.
- O-oczywiście - przyznał, zaciskając palce na swojej broni. - Na placu głównym jest medyk, jeśli trzeba...
- Nie trzeba. - Dorian wyszedł z wozu, zamykając za sobą pomalowane na niebiesko drzwi. Srebrzysta farba, którą wymalowali na nich księżyc, zalśniła w słońcu. Z wnętrza doszedł ich jeszcze jęk niezadowolenia Hayesa i ciche, krótkie „sza". - Czy mamy raz jeszcze okazać zaproszenie? Kolejka za nami zaczyna się niecierpliwić.
Strażnik spojrzał na niego. W pierwszym odruchu zacisnął mocniej dłonie na swojej halabardzie, ale po krótkiej chwili rozluźnił swój uścisk, zamrugał i wpatrzył się w poirytowanego Doriana.
- Zaproszenie? - Powtórzył zagubiony, po czym drgnął, a jego dziobate policzki znów pokryły się rumieńcem. Odchrząknął. - Ahhh, tak, zaproszenie. Nie, oczywiście nie trzeba. Wszystko było w porządku. Możecie jechać.
Zgramolił się z wozu kolejny raz przywołując Turvę, a gdy ruszyli w stronę bramy, słyszeli jeszcze, jak opowiadał innym strażnikom o interwencji bogini opatrzności, która nie pozwoliła mu ściąć elfiej głowy. Keiran prychnął cicho, słysząc te nawoływania, ale cień rzucany przez wysokie mury powstrzymał go przed tym, by powiedzieć głośno cokolwiek o rzekomej łasce opiekunki dusz. Rzucił jeszcze jedno, kpiące spojrzenie na niezdarnego mężczyznę zanim go wyminęli.
CZYTASZ
Trup(a)
FantasyDavigal. Stolica Corvell mieniąca się złotem, srebrem i owinięta w atłasy na co dzień skrywa swoją drugą twarz. Twarz miasta, w którym można zostać obrabowanym w bocznej uliczce, mimo kłębiącej się obok straży. Szerzący się chaos i zepsucie nie prze...