Rozgardiasz panujący przez ostanie dni pod murami miasta osiągnął swoje apogeum. Słońce nie zdążyło jeszcze na dobre wychylić się zza otaczającego polanę zagajnika, kiedy pierwsze z trup cyrkowych zaczęły zwijać namioty. Nikt nie chciał się spóźnić pod bramę zamkową, a ci, którzy musieli rozstawić swoje rekwizyty, nie mogli znaleźć się w ogonie, jeśli mieli zdążyć przed rozpoczęciem obchodów.
Asha ze spokojem obserwowała to poruszenie ze schodków wozu. W dłoni ściskała cynowy kubek wypełniony rozwodnioną kawą i popijając niewielkie łyki, rozkoszowała się tym widowiskiem, w którym jeszcze nie musiała brać udziału. Przynajmniej tak długo, póki reszta jej trupy spała.
Przyglądała się więc, jak grupa treserów sprawdza kolejny raz czy klatki ze zwierzętami są dobrze zamknięte i okrywa czarną płachtą te przygotowane do dalszej drogi. Czasem spod grubego materiału wydobyło się groźne mruknięcie, czasem kłapnęły zęby, ale wystarczyło, że mężczyzna pokryty bliznami rzucił gardłowo kilka niezrozumiałych dla Ashy słów, a wszelkie protesty umilkły.
Kawa jej kubku zdążyła ostygnąć, gdy w końcu treserzy zwierząt zaprzęgli do wozu konie. Ich karawana potoczyła się powoli wśród nerwowo przemierzających polanę elfów, driad, krasnoludów i ludzi. Bez żadnego zdziwienia dziewczyna zauważyła, że nie było wśród nich stworzeń nieczystych, tych, w których krwi krążyła cząstka demoniczności.
Wytarte drewno zaskrzypiało cicho. Do uszu Ashy dobiegło niemrawe mruknięcie, które szybko zagłuszył odgłos ostrożnych kroków.
- Znowu pijesz tę lurę? – spytał Dorian zaspanym głosem, wychylając się na zewnątrz.
Zwykle starannie ułożone włosy tkwiły teraz w nieładzie, a na jego policzku wciąż odciskał się ślad po poduszce. Musiał narzucić na siebie naprędce koszulę, bo srebrzysty haft zrobiony kilka lat temu przez Ember prześwitywał spod spodu. Asha uśmiechnęła się z politowaniem, widząc, że trzymał w dłoni pusty bukłak.
- Robię to tylko po to, abyś miał jakąś stałą w życiu – odcięła się i upiła małego łyka, głośno siorbiąc. – Jeśli chcesz mogę ci trochę zostawić.
- Prędzej wypiję beczkę grogu, niż to coś, co szumnie nazywasz kawą.
Z premedytacją siorbnęła kolejny raz. Twarz Doriana wykrzywiła się na krótki moment w wyrazie irytacji, ale po chwili i na jego ustach pojawił się uśmiech. Bez skrępowania usiadł na schodku obok dziewczyny.
- Nie śpieszysz się nigdzie?
- Nie.
Wpatrzył się w gorączkowy pośpiech, w jakim krzątała reszta polany, co jakiś czas komentując pod nosem niezdarność lub pomysłowość innych artystów. Asha słuchała go z przyjemnością, obracając w palcach pusty już kubek. Oboje zaśmiali się pod nosem, widząc, jak jeden z krasnoludów dumnie prężąc muskuły podszedł do leśnych driad, by zaoferować im pomoc w zwinięciu namiotu. Drobna nimfa jedynie fuknęła na niego, pstryknęła palcami, a mech porastający wejście do zielonkawego namiotu zniknął, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu.
- Powinniśmy obudzić resztę – zauważył Dorian, gdy krasnolud odszedł od namiotu driad. – Nie mamy czego zbierać, ale nie chciałbym, byśmy byli w ogonie.
- Jak zwykle, praktyczny do bólu.
- Ktoś musi.
Pozwolili sobie jeszcze na kilka minut spokoju, rozkoszując się lenistwem, po czym Dorian wstał i wyciągnął rękę w stronę Ashy. Ujęła ją z głośnym westchnieniem, dając pociągnąć się do góry.
- Nie ma sensu, abym mówiła ci, że jeszcze możemy się wycofać, prawda? – spytała prostując się. – Znajdziemy inny sposób.
- Nie ma innego sposobu. Wypróbowaliśmy już wszystkie.
CZYTASZ
Trup(a)
FantasyDavigal. Stolica Corvell mieniąca się złotem, srebrem i owinięta w atłasy na co dzień skrywa swoją drugą twarz. Twarz miasta, w którym można zostać obrabowanym w bocznej uliczce, mimo kłębiącej się obok straży. Szerzący się chaos i zepsucie nie prze...