Rozdział IV część I.

50 11 78
                                    

Wszystko działo się na raz. Asha wirowała z płonącymi wachlarzami w dłoniach. Dorian zabawiał zgromadzone wokół niego damy dworu prostymi, „magicznymi" sztuczkami. Ember wywoływała kolejne osoby do swojego namiotu wróżb. Hayes, zmieniony we fretkę, przymilał się do podchodzących gości, a Keiran... Keiran postawił sobie za cel zirytować treserów zwierząt.

Pamiętając ostatnie upomnienia Doriana, wyciągnął z wozu wszystkie skrzynie i zbudował z nich niewielką ścianę. Do znudzenia rzucał w nią sztyletami, a kiedy podchodził ktoś zainteresowany, kłaniał się nisko i w zależności od tego, kim była owa osoba, albo proponował, by zmierzyła się z nim w rzuty do celu – niewielkiego okręgu złożonego z zaplecionych ze sobą sznurków, albo wręczał wstążkę, prosząc, by podrzucić ją w górę. Asha słyszała co chwilę głośne westchnienia i okrzyki zachwytu, gdy ostrze przyszpilało do drewna podrzuconą w powietrze wstęgę.

- Niesamowite! I to tak bez użycia magii? Bez niczego?! – Zachwyty brzmiały prawie zawsze tak samo. Zawsze były głośne, piskliwe, a po nich zawsze któraś z dam łapała elfa za ramię i prosiła o nową tasiemkę, by móc kolejny raz podziwiać rzekomy kunszt i umiejętności. Żadna nie zwracała uwagi na to, że wstęga czasem opadła trochę szybciej, a czasem wolniej, jakby wiatr chciał utrzymać ją dłużej w górze, ani na to, że po każdym rzucie Keiran ocierał coraz bledsze czoło wierzchem dłoni.

Czasem, gdy jego dłoń zadrżała ze zmęczenia, Asha podchodziła i kłaniając się głęboko, zapraszała oblegających go ludzi na krótki pokaz ogni, a czasem Hayes wbiegał na skrzynie i zaczynał swój dziwaczny taniec, nieudolnie próbując odtworzyć ruchy Ashy. Ludzie wiwatowali, zaśmiewając się głośno na widok fretki w małym, fioletowym fraku i kapeluszu, rozkładającej szeroko swoje łapki i obracającej się w rytm muzyki.

Po prawdzie ludzie zaśmiewali się głośno ze wszystkiego. Z driad, które plotły wianki i nakładały na ich starannie ułożone fryzury, z syren wdzięczących się w fontannie, z krasnoludów prężących swoje muskuły i z elfich akrobatek, które wyginały swoje ciała wbrew wszelkim prawom natury. Milkli jedynie wtedy, gdy obok nich pojawiała się królewska straż.

To właśnie cisza zwróciła uwagę Ashy, która skończyła kolejny pokaz, widowiskowo ziejąc płomieniami. Wykonała głęboki skłon, trwając w nim tak długo, póki z jej pola widzenia nie zniknęła ostatnia bogato zdobiona suknia i wypolerowane buty, po czym wyprostowała się. Otarła dłonią usta, krzywiąc się przez nieprzyjemny, gorzki posmak nafty i zastygła w bezruchu, wpatrując się w stojącego w pewnym oddaleniu mężczyznę.

Jako jedyny ubrany był w czerń.

Czarny frak, wyszywany czarną nicią w skomplikowane, misterne wzory, które w świetle zaczarowanych lampionów sprawiały wrażenie, że jego ubranie było uszyte z ptasich piór. Czarne, luźne spodnie, utkane z materiału tak lekkie, że najmniejszy podmuch wiatru wprawiał je w delikatne falowanie, niczym taflę spokojnego jeziora i buty... Zaskakująco proste, choć wykonane z mistrzowską precyzją, na której nie było widać ani jednego szwu.

Jedyną ozdobą, jaką mężczyzna miał na sobie, była korona. Górująca nad jego głową, wykuta z jasnego metalu, który lśnił własnym światłem. Wysadzana dziesiątkami, setkami, kamieni przechodzących od oślepiającej wręcz bieli w głęboką czerń.

- Wasza królewska mość. - Skłoniła się głęboko kolejny raz, głębiej niż wcześniej, czując, jak mięśnie naciągają się w tym ukłonie, nieprzyjemnie zesztywniałe.

- Wasza królewska mość - powtórzył Dorian, stając szybko obok niej i również się skłonił, ściągając z głowy swój kapelusz, choć nie tak głęboko, i nie tak uniżenie. Asha widziała delikatnie drgnięcie jego policzka, gdy przygryzł go, podnosząc wzrok na władcę. Nawet Hayes zeskoczył ze skrzyń, by podbiec do nich i również wykonać nieco niezdarny ukłon, wyginając swojego długie ciało pod dziwnym kątem.

Trup(a)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz