Rozdział III część I.

60 13 70
                                    

Wzdłuż głównej ulicy prowadzącej do zamku ciągnął się sznur różnokolorowych wozów. Ci, którzy dotarli do miasta wraz z przyświecającym w plecy słońcem, stanęli tak daleko, że widzieli jedynie łopoczące na wietrze chorągwie wbite w wysokie, kamienne mury. Znudzeni czekaniem wychodzili z wozów, zaglądając z ciekawością do niewielkich kramów i karczm.

Nie trzeba było czekać długo, by obrotniejsi ze sprzedawców zaczęli schodzić się na główną ulicę i spacerować między wozami, głośno zachwalając a to swoje jadło, a to piwo korzenne, warzone od pokoleń wedle tej samej receptury, a to zioła mające uśmierzyć wszelki ból, w tym ten, który dręczyć miał duszę. Ubrani w kolorowe koszule i długie szaty niemal zlewali się z członkami trup.

Im bliżej murów podjeżdżali, tym bardziej cichły ich zachęty i muzyka płynąca z ust ulicznych grajków. Zamiast tego, zaczęli słyszeć szczęk płytowych zbroi i kół, toczących się powoli po równo ułożonym bruku.

W pewnym momencie usłyszeli jakieś krzyki. Tuż po nich rozległ się zgrzyt metalu uderzającego o kamień, krótkiej szarpaniny, a po nim powietrze wypełniła seria przekleństw. Keiran poderwał się na nogi i wysunął na przód, by wyjrzeć z wozu.

- Nie wstawaj – poprosił Ashę, słysząc, że ona również podniosła się z podłogi z zamiarem wyjrzenia na zewnątrz.

Nie posłuchała. Podeszła do okna i rozsunęła delikatnie fioletową zasłonę, aby móc wyjrzeć na zewnątrz i niemal od razu odskoczyła w tył, by nie zauważyła jej dwójka strażników ciągnąca między sobą nieprzytomnego pół elfa. Niedługo po nim minął ich niewielki, zdobiony czerwonymi wstęgami wóz, eskortowany przez pół tuzina gwardzistów. Ich wypolerowane zbroje lśniły w słońcu, odbijając światło niemal jak tafla lustra.

Keiran odczekał aż korowód zniknie za linią zabudowań, po czym klepnął w ramię Doriana, który bez słów wstał i wcisnął mu w ręce lejce. Niemal wskoczył do środka i zdecydowanym krokiem ruszył w stronę Ashy, podczas gdy elf ze spokojem rozsiadł się na koźle i popędził Malu, by zrobił kilka kroków, przybliżając ich do bramy zamkowej.

- Chyba żartujesz... - prychnął Hayes, widząc, jak wzrok blondyna przesuwa się między twarzą dziewczyny a górującymi nad jej głową poskręcanymi rogami.

Asha westchnęła cicho, rozumiejąc co zamierzał zrobić i zanim ją o to poprosił, odgarnęła włosy i pochyliła lekko głowę, by mógł bez problemu dosięgnąć jej rogów.

- Nie przeszkadza mi to, naprawdę – zapewniła Doriana widząc, że zawahał się przed położeniem na nich swoich dłoni.

- Wiesz, że nie lubię tego robić.

- Wiem – przytaknęła i uśmiechnęła się. – Ale ja naprawdę nie mam nic przeciwko. Miło będzie przez jeden wieczór być... Być kimś zwyczajnym.

Na twarzy Doriana pojawił się cień uśmiechu, ale szybko zastąpiło go skupienie, kiedy chwycił za jej rogi, a wóz znów szarpnął przesuwając się w stronę zamku. Chłód bijący od jego palców rozchodził się powoli po ich powierzchni. Asha wzdrygnęła się, czując, jak stopniowo wgryza się do środka, w głąb kości. Zacisnęła mocno wargi, próbując powstrzymać ich drżenie, ale i tak jęknęła z bólu, gdy zimno przebiło się do samego rdzenia rogów, wczepiając się mocno w nerwy.

- Nigdy nie jesteś zwyczajna, Ash. Z rogami czy bez – powiedział cicho, cofając przy tym zsiniałe dłonie. – Jak się czujesz?

Dziewczyna znów się uśmiechnęła i ostrożnie uniosła ręce, by dotknąć nimi rogów. Nadal wyrastały z jej głowy. Tak samo poskręcane i chropowate, jak zawsze. Tyle że teraz czuła promieniujący od nich chłód, jakby dopiero co wyciągnęła je spod śniegu.

Trup(a)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz