Rozdział IV część II.

56 12 94
                                    

Schodki zatrzeszczały cicho, kiedy wspięła się do środka, rozglądając się za Keiranem. Zasłonka w oknie była zaciągnięta, a we wnętrzu panowała ciemność. Gęsta, odpychająca. Zawołała go, ale odpowiedziała jej cisza. Zrezygnowana po omacku doszła do okna, odchyliła okrywający je materiał, pozwalając światłu magicznych latarni wpaść do środka i oświetlić niewielkie pomieszczenie.

Wszystko leżało na swoim miejscu, o ile właściwym miejscem dla sterty sukien można było nazwać podłogę. Tuż obok nich walały się wstążki, talie kart i dziwne, powykręcane figurki, które Ember lubiła ustawiać w swoim namiociku na blacie stołu. "Wzbudzały klimat", tłumaczyła im, kiedy zapytali, po co to ze sobą wożą. Żadne z nich z tym nie dyskutowało, pozwalając jej zapychać kolejne skrzynie nieprzydatnymi chciejstwami. Zerknęła jeszcze w górę, sprawdzając, czy Keiran nie leżał w swoim hamaku, ale ten był tak samo pusty, jak reszta wozu. Zrezygnowana puściła zasłonkę i już miała wychodzić, ale wtedy usłyszała głośne przekleństwo dobiegające z zewnątrz. Przekleństwo w języku Alvów.

Uśmiechnęła się sama do siebie i niemal zbiegła po schodkach, w ostatniej chwili powstrzymując się, aby nie wypaść na drugą stronę wozu, jak strzała wystrzelona ze zbyt mocno napiętego łuku.

- Czyżbyś wypił dziś za dużo miodu? - spytała, dostrzegając Keirana chowającego się w cieniu rzucanym przez wóz. Opierał się o niego plecami, wysoko zadzierając głowę, a jego pierś unosiła się i opadała spazmatycznie.

- Bardzo zabawne. - Skrzywił się na wspomnienie o miodzie, po czym zgiął się w pół, wciągając gwałtownie powietrze. Trwało to może dziesięć uderzeń, zanim znów się wyprostował, bledszy niż zwykle z czołem zroszonym potem. - Co to było, wtedy, podczas występu?

Ruszyła w jego kierunku. Woń ziół, miodu i słodkich perfum płynąca z ogrodów zamkowych zniknęła. Zastąpił ją ostry, nieprzyjemny zapach, który zdawał się zostawiać kwaśny posmak na jej języku. Mimowolnie skrzywiła się, a Keiran widząc to, wyciągnął w jej stronę dłoń, prosząc, by nie podchodziła bliżej.

- Przeholowałem dziś - wyjaśnił cicho. - Ale nie odpowiedziałaś... - Znów zgiął się w pół i tym razem nie zdołał powstrzymać wymiotów. Zwracał żółć, bo to, co miał nad ranem w żołądku już dawno leżało na trawie niedaleko jego stóp. Powietrze wokół nich skwaśniało, a Asha poczuła nieprzyjemny skurcz własnego żołądka.

- Nie wiem, co się stało - wyznała, uznając, że lepiej mówić, niż zmuszać do tego Keirana. Spojrzał na nią z zaciekawieniem, ocierając dłonią usta. - Poczułam złość i... Ogień sam się pojawił. Nie przywoływałam go. Sam spłynął z moich dłoni i był inny niż zwykle. Cieplejszy.

- Nie poparzył cię?

Pokręciła głową, rzucając krótkie "nie", ale wtedy przypomniała sobie o owym dziwnym uczuciu wtapiania się tatuażu w jej skórę. Niepewnie uniosła rękę i potarła palcami swoje czoło, na którym znajdował się największy wzór. Nadal wyczuwała pod palcami zbliznowacenia, powstałe od zbyt głębokiego wbicia igły, ale te wydały się jakby płytsze, już nie haczyły jej opuszek jak zaledwie kilka dni temu. Kolejne wspomnienie napłynęło do niej razem z delikatnym podmuchem, który poderwał w górę kilka kosmyków jej włosów.

- To był twój wiatr. - Bardziej stwierdziła, niż zapytała. Keiran skinął głową. - Nie musiałeś...

- Musiałem - odparł szybko. Już nie zginał się w pół. Wyprostował się, trzymając się pewniej niż jeszcze chwilę wcześniej. - Skończyły mi się sztylety, dwór patrzył, a ty... Ty zaczynałaś się jarzyć jak jakaś pieprzona pochodnia. Od lat nie widziałem takiej magii, Ash. - Jego głos był poważny. Poważniejszy niż zwykle, a na zazwyczaj obojętnej twarzy odbijało się coś, co mogła wziąć za troskę lub przerażenie.

Trup(a)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz