4. Przybyłem po Larive

25 1 1
                                    

Edit.
Dodaje szybciej ze względu na smutną wiadomości. Różdżki w górę dla Maggie Smith

_______________________________

Kobiety opuściły Bank Gringota bogatsze o sakiewkę wypełnioną galeonami i syklami.
Kierowały się na północną stronę ulicy Pokątnej do księgarni.

– Musimy kupić książki z każdego roku. – poinformowała swoją córkę Lorelei.

Gdyby Larive dołączyła do Hogwartu w prawidłowym terminie, aktualnie skończyłaby piąty rok. Z racji, iż dopiero miała, rozpocząć naukę musiała przez resztę wakacji przerobić w trybie ekspresowym materiał z pięciu lat. Później musi zdać egzamin kwalifikujący ją do kontynuowania nauki na tym samym roku co jej rówieśnicy. Dlatego też potrzebowała bardzo dużo podręczników.
Idealnym miejscem na ich zakup była księgarnia Esy i Floresy, do której właśnie wchodziły.
Pomieszczenie od podłogi do sufitu zawalone było książkami. Niektóre nie większe niż znaczki pocztowe inne ogromne niczym płyty chodnikowe. Oprawione w skóry lub materiały najwyższej jakości.
Larive rozglądała się po pomieszczeniu z zapartym tchem. Wszędzie roiło się od czarodziei i czarownic. To, co najbardziej zdziwiło nastolatkę, był fakt, że każdy wygląda zupełnie normalnie. No może poza długimi do ziemi szatami i szpiczastymi czapkami, w które poubierani byli co poniektórzy.
Do tej pory jedynym spostrzeżeniem blondynki na temat wyglądu osób posługujących się magią było te ,które widziała w bajkach.
Zazwyczaj były to stare kobiety z haczykowatymi nosami i siwymi włosami. Okropnie brzydkie i ubrane w jakieś znoszone szmaty.

Larive podeszła do jednej z półek i sięgnęła po pierwszą lepszą książkę.
Była to dość spora lektura z zieloną okładką I złotym napisem ,,Potworna księga potworów". Jej otwarcie uniemożliwiał skórzany brązowy pasek.
Blondynka już miała za niego pociągnąć gdy usłyszała gdzieś z boku damski cichy głosik.
– Odradzałabym. – szesnastolatka szybko odnalazła wzrokiem osobę, która się do niej zwróciła.
Kilka metrów od niej stała chuda i wysoka dziewczyna o kasztanowych włosacha. Oczy. – Ten pasek chroni ludzi, przed pogryzieniem przez ten podręcznik. – kontynuowała, a jej wyjaśnienia na tyle uderzyły w blondynkę, że pośpiesznie odłożyła książkę na miejsce.
– Dzięki. Jeszcze nie do końca się odnajduje w tym...– Larive rozejrzała się dookoła. – Wszystkim – dokończyła, a na jej twarzy pojawił się dość smutnym uśmiech. Na twarzy rudej pojawił się za to pokrzepiający wyraz. Założyła swoje włosy za ucho, ale po kilku sekundach te znowu pojawiły się na twarzy.
– Nie obraź się, ale nie wyglądasz na pierwszaka.
– Bo nie jestem, to dość skomplikowane. W skrócie nie poszłam do szkoły zgodnie z moim wiekiem. Teraz dostałam list, muszę nadrobić dużo materiału. – oczy Larive znowu powędrowały na półkę z książkami.
– Czyli Hogwart?
– Tak.
— Ja też. Zaczynam od września ostatni rok. Słyszałam, że kilka osób ma – tutaj szatynka zrobiła cudzysłowów palcami w powietrzu – letnią szkołę. –Larive zaśmiała się pod nosem. — Tak poza tym to jestem Ginny. — dziewczyna wysunęła dłoń spod szaty i wyciągnęła ją w kierunku blondynki.
– Larive.
([

Blondynka opadła na skórzaną kanapę w salonie. Przed sobą, na okrągłym stoliku miała rozłożone swoje zakupy.
Trzy komplety szat w kolorze czarnym, dziwna szpiczasta czapka oraz rękawice, które podobno były zrobione ze smoczej skóry.
Najwięcej jednak leżało na stole książek, bo aż kilkanaście sztuk.
Mama wytrzeszczyła nastolatce, że przed rozpoczęciem nauki będzie musiała wybrać dodatkowy kierunek, który zazwyczaj wybiera się ją trzecim roku.
Lorelei kupiła jeszcze kilka potrzebnych rzeczy dla swojej córki takich jak kociołek cynowy, zestaw kryształowych fiolek, teleskop i wagę z odważnikami.
Najbardziej jednak nastolatkę fascynowała różdżka.
Jodła, pióro Feniksa 12 cali, sztywna.
Larive miała ją w dłoniach przez chwilę, gdy ta sama do niej podleciała. Wtedy Lorelei podjęła szybką decyzję o jej zakupie i od razu zamknęła ją w pudełku.
Do szkoły można było zabrać również jedno z trzech zwierząt wypisanych na liście. Sowę, kota lub ropuchę, dla blondynki oczywiste było to, że weźmie ze sobą Figę.
Choć kotka miała już swoje lata i czasem doprowadzała domowników do szału, kochali ją i traktowali jak pełnomocnego członka rodziny.
Nastolatka nie wyobrażała sobie zastąpić jej żadnym innym zwierzęciem, a na pewno nie innym kotem.

Pan Whittree po pracy miał udać się do szkoły, w której do tej pory uczyła się Larive. Dziewczyna była ciekawa, jaki powód wypisania jej z placówki podał ojciec.
W ich rodzinie nie tolerowało się kłamstwa, od najmłodszych lat wpajano to blondynce, a ta była zawsze szczera ze swoimi rodzicami. Tę samą zasadę wyznawali oni, dlatego też nie mogli ukrywać przed Larive wieści o szkole.

Lorelei odpoczywała w swojej sypialni. Rozbolała ją okropnie głową i musiała się położyć. To było zdecydowanie za dużo magii jak na jeden dzień w dodatku po tak długiej przerwie w jej praktykowaniu. Różdżki nie trzymała w dłoniach od dobrych osiemnastu lat.
Kiedy wraz z córką udała się na ulicę Pokątną, czuła się tak obco i niekomfortowo. Zwłaszcza wtedy w banku, gdy musiała podać swoje panieńskie nazwisko.
Dawno wyparła ze świadomości, że jej matką jest wybitna czarownica.
Nawet gdyby została przy starym nazwisku, w świecie mugoli nie zrobiłoby ono na nikim wrażenie.
W świecie magii każdy je znał. Wystarczyły jej krzywe i pełne podejrzeń spojrzenia goblinów. Ten, który je obsługiwał, musiał sprawdzić, czy Minerwa McGonagall w ogóle miała jakieś dzieci.

Głowa zaczęła jej pulsować coraz bardziej, odgoniła więc myśli krążące wokół magii i próbowała zasnąć. Co w niedługim czasie się jej udało.

Zegar w kuchni państwa Whittree pokazywały pięć minut po północy.
Cała trójka siedziała przy stole, a jedynym źródłem światła była świeca na jego środku.
Nikt nic nie mówił, Pan domu wpatrywał się w skaczące płomienie świecy. Lorelei miała zwieszoną głową, którą opierała o nadgarstki, od czasu do czasu głośniej wypuściła powietrze.
Larive siedziała naprzeciwko swojego ojca, na kolanach trzymała Figę, która cichutko pomrukiwała gdy nastolatka ją głaskała.

W pewnym momencie Pani Whittree wyprostowała się i drżącymi dłońmi sięgnęła po niewielki dzbanek z herbatą.
Kiedy była w połowie filiżanki rozległo się głośne pukanie do drzwi. Zaskoczyło to kobietę, która wzdrygnęła się i wylała napój na stół.
Już miała wstawać od stołu, ale jej mąż był szybszy. Położył dłoń na jej ramieniu i posłał jej pokrzepiający uśmiech.
— Ja otworze.

Mężczyzna wstał od stołu. Bardzo powolnym krokiem wyszedł z kuchni.

Po chwili dało się usłyszeć dźwięk otwieranych drzwi i obcy dla domowników głos.

- Pan Rosand Whittree jak mniemam?

- Zgadza się.

- Rubeus Hagrid, przybyłem po Larive.

_________________________
___________
Coraz bliżej robaczki. Jeszcze chwilę

Nie taka zwykła szlama||D.MOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz