Rozdział 9

211 54 28
                                    

James
Z początku nie wiedziałem, co dokładnie się dzieje. Ze snu wyrwało mnie pukanie, ale nie byłem pewny czy to przypadkiem jeszcze mi się nie śniło. Nie otwierałem więc oczu, czekając aż sen znów przyjdzie. Nie było mi jednak dane. Pukanie do drzwi powtórzyło się z silniejszą intensywnością. Wstałem z łóżka prawie przewracając się o leżące pod nogami spodnie. 

Zakląłem pod nosem kopiąc je nogą w niezidentyfikowanym kierunku. Podrapałem się po pośladku, zmierzwiłem włosy i z niemrawą miną otworzyłem wreszcie drzwi. Jakie było moje zdziwienie gdy zastałem za nimi poirytowanego rudzielca.

- No co tam młoda?- oparłem się o framugę i skrzyżowałem ręce na piersi. Z rozbawieniem patrzyłem jak przesuwa po moim nagim ciele swój zdziwiony wzrok. Jej policzki automatycznie się zaróżowiły.

- Przyszłaś w konkretnym celu, czy tylko tak podziwiać?- zapytałem, uśmiechając się zadziornie.  

- Żeby jeszcze było co.- fuknęła.- Mama kazała zawołać cię na kolację.

- To już ta godzina?- zapytałem, chowając się w głębi pokoju, szukając cholernych spodni, które przecież przed chwilą tu były.

- Boże jaki syf...- Ena rozejrzała się po pokoju, w którym walały się ciuchy i pogniecione kartki.- Matka cię porządku nie nauczyła?

- No patrz, przed śmiercią zapomniała przyswoić mi takie rzeczy.- sarknąłem, naciągając na nogi spodnie. Nie odwróciłem się jednak do niej. Stałem ze spuszczoną głową, opierając ręce na biodrach. Uwaga dziewczyny mnie ubodła. Pomimo tego, że miała rację. Nie dbałem o porządek. Nigdy. Nawet gdy moja mama żyła i goniła mnie po pokoju żebym wreszcie go posprzątał.

- Przepraszam.- cichy głos dziewczyny i jej zimna dłoń na moich rozgrzanych plecach, sprawiły że po ciele przebiegł mnie dreszcz.- Nie wiedziałam, że twoja mama nie żyje.

- No to teraz już wiesz.- odsunąłem się, nałożyłem na siebie koszulkę i wyszedłem bez słowa z pokoju. Musiałem wyjść. Nie chciałem żeby widziała ból w moich oczach. Nie chciałem jej współczucia.

Zszedłem na dół i usiadłem na swoim miejscu. Za oknem zrobiło się ponuro, nadchodziła potężna burza. Przetarłem twarz, próbując zetrzeć resztki snu. Przeróżne emocje targały moim umysłem. Miałem dość. Niby nic się nie stało, przecież nie wiedziała. Jednak tego dnia czułem się emocjonalnym wrakiem. Jak rozstrojona gitara wydawałem z siebie niepożądane dźwięki. Teraz sama wzmianka o mojej matce wytrąciła mnie z równowagi, a nie powinna. Przecież minęło już tyle lat…

Kolację zjadłem w ciszy lecz pod czujnym i troskliwym wzrokiem Barbary. Gdy zapytała, czy coś się stało, wykręciłem się bólem głowy. Nie będę się jej przecież tłumaczyć. Poradze sobie sam. Jak zwykle. Zawsze sobie radziłem. Czasem lepiej, czasem gorzej, ale radziłem. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Nie potrzebowałem pocieszenia czy głupiego poklepania po ramieniu. Jestem mężczyzną.  Dam sobie radę. Dlaczego więc nie wierzyłem w te zapewnienia? Dlaczego czułem cholerną pustkę i samotność?

Do pokoju wróciłem najszybciej jak to było możliwe. Tym razem nie zawracałem sobie głowy zdejmowaniem ciuchów. Zwinąłem się na łóżku, po uszy zakryłem kołdrą, po czym zamknąłem oczy. Chciałem zasnąć, chciałem nie myśleć, chciałem mieć święty spokój. Gdy już prawie byłem w objęciach Morfeusza usłyszałem nerwowe stukanie do drzwi. Jęknąłem w poduszkę i zwklekłem się z łóżka.

- Jeśli to znowu ty rudzielcu, nie ręczę za siebie - mruknąłem pod nosem otwierając drzwi. Nie była to jednak Ena. Przede mna stała zdenerwowana Barbara.

- Jimmy, przepraszam że cię niepokoję.- cała się trzęsła.- Nie ma nigdzie Eny.

- Jak to nie ma? Sprawdziłaś wszędzie? Może się schowała?

The Angel Song - ZAKOŃCZONE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz