Powolnym krokiem przechadzałem się udeptanymi alejkami niewielkiego parku w centrum miasta. Koło mnie radośnie hasał średniej wielkości czarny szczeniak z pomarańczowym połyskiem w sierści. Parsknąłem śmiechem, obserwując, jak psotny psiak próbuje złapać motylka, po czym zirytowany zaczyna na niego szczekać.
– Poszło mu w pięty – zażartowałem. Życzenie zamerdał dumnie ogonkiem i podszedł żądając pochwały. – W takim tempie przygadasz wszystkim motylom w mieście – żartowałem dalej, czochrając psi łeb. Nim się zorientowałem obok nas przeleciał kolejny motylek, nieświadomie prowokując psa do pościgu.
Przystanąłem, przymknąłem powieki i uniosłem lekko głowę, rozkoszując się pierwszymi porannymi promieniami słonecznymi. Odetchnąłem głęboko, starając się zapanować nad nerwami.
Nastał ten „wielki dzień" i praktycznie całą naszą rodzinę zżerał stres. To właśnie dziś za kilka godzin pojedziemy na obiad, od którego w pewnym sensie wszystko zależy – przyszłość nasza i naszych dzieci. Wystarczy jeden fałszywy krok, jedno nieodpowiednie słowo, a maluchy stracą możliwość wychowywania się z dziadkami i wujkiem, zaś nasze rodziny na zawsze pozostaną we wrogich stosunkach.
– Zero presji, wóz albo przewóz – prychnąłem z kwaśną miną, po czym zapiąłem smycz na zielonych szelkach, które trzy dni temu Will osobiście wybrał dla psa i wróciłem ze zwierzakiem do domu.
Ledwo przekroczyłem próg mieszkania, a do mych uszu dotarł zdwojony płacz dzieci. Życzenie obok mnie położył po sobie uszy i zaskomlał cicho.
– Jak widać stres daje nam się we znaki. – Westchnąłem ciężko, nachyliłem się i oswobodziłem szczeniaka z szelek, za którymi nie specjalnie przepadał. – Chodź, mały, zobaczymy, co to za dramaty. – Skierowałem się w stronę salonu, a szczeniak zaszczekał radośnie, dotrzymując mi kroku.
Idąc długim korytarzem minęliśmy plamę na ścianie wielkości piłeczki tenisowej. Mimowolnie uśmiechnąłem się na wspomnienie historii jej powstania. Dwa czy trzy dni po tym, jak zgodziliśmy się na adopcję maluchów, malutki William dostał ode mnie batonika czekoladowego. Jak to wtedy miał w zwyczaju, z obawy, że zostanie mu zabrana, uciekł z przekąską. Z ukrycia obserwowałem chłopca, przycupniętego obok szafki na buty i w pośpiechu pałaszującego słodycz. W pewnym momencie, gdy już zjadł, wstał, zachwiał się i rączką przytrzymał ściany. Niestety, jeden z jego paluszków był ubrudzony czekoladą. Widząc to Ashley wpadła w panikę. Dzieciaki wtedy jeszcze nas nie znały i bały się, że zostaną srogo ukarane, dlatego, by chronić braciszka, pięciolatka próbowała obślinionym paluszkiem zetrzeć niewielką plamkę. Efekt był jednak daleki od zamierzonego – z malutkiej zrobiła się wielka i bardzo wyraźna plama. W końcu litując się nad panikującymi dziećmi, wyszedłem z ukrycia, dając znać, że wiem o całym zajściu. Wtedy maluchy wystraszyły się jeszcze bardziej, a butna Ashley była gotowa rzucić się na mnie z pięściami i wziąć całą winę na siebie, byle tylko obronić Willa. Pamiętam, że bardzo długo i cierpliwie tłumaczyliśmy im z mężem, że nikt nie będzie ponosić żadnych konsekwencji i nie widzimy podstaw, by o cokolwiek się denerwować. Oczywiście Ashley nie uwierzyła nam, ale wtedy ona w ogóle nikomu nie wierzyła. Dopiero od niedawnej wizyty Władcy Życzeń w naszych skromnych progach i podarowaniu dzieciom magicznych zwierząt, rodzeństwo powoli zaczęło nam ufać. Chociaż wiem, że wciąż przed nami daleka droga, na pewno zmierzamy w dobrym kierunku.
– Oho, się porobiło – mruknąłem.
Na samym środku pomieszczenia mój mąż z przerażoną miną próbował przytulić zapłakanego Willa, a obok niego na podłodze Ashley roniła rzewne łzy, co chwila pociągając zgrabnym noskiem, z którego wyciekały glutowate smarki.
CZYTASZ
✨Moc Życzeń✨ Boy x Boy
Fantasy✨~°~✨~°~✨~°~✨~°~✨ "Szczęście chadza krętymi ścieżkami(...)" ✨~°~✨~°~✨~°~✨~°~✨ Życie Daniela nigdy nie było usłane różami, albo miał po prostu pecha i najczęściej nadeptywał na kolce. Wyrzucony z domu za coś, na co nie miał żadnego wpływu, znalazł po...