Rozdział 34

13 2 0
                                    

Annika

Ciężko oddychałam, próbując się uspokoić. Constance wykonała jeszcze kilka ruchów ręką a wytworzona przez mnie błyskawica zatoczyła krąg wokół bogini i zwinęła się w drobną kulę trzaskającego światła w jej dłoni. Zamknęła ją i powoli otworzyła już pustą. Gdy uświadomiłam sobie co właśnie zrobiłam zaczęłam płakać. A tak nie chciałam dzisiaj tego robić. Mogłam go skrzywdzić. Bogowie mogłam skrzywdzić Cala...

- P... Przepraszam, Cal. Ja nie chciałam przysięgam. Nie mam pojęcia jak do tego doszło... - przytknęłam dłoń do ust. Bogowie jak mogłam coś takiego zrobić? Przecież gdyby Constance nie zareagowała w ułamku sekundy nie wiem co by zostało z mojego kuzyna. Zrobiłam chwiejny krok do tyłu, a przynajmniej próbowałam. Nogi całkowicie odmówiły mi posłuszeństwa i runęłam w tył. Gdy już myślałam, że z trzaskiem uderzę w podłogę silne zimne dłonie złapały mnie od tyłu i podniosły do poprzedniej pozycji.

Stalowy uścisk nie zelżał i tylko on utrzymywał mnie w pionie. Nie byłam w stanie wiele zrobić. Moje myśli krążyły po mojej głowie niczym tornado, a oczy nic nie widziały przez zasłonę łez. Ciało nie odpowiadało na żadne sygnały. Przez chwilę byłam jak pusta skorupa podtrzymywana przez statyw w postaci tych rąk. Rąk obcego mężczyzny. Nie, nie obcego. Skupiłam się na tej jednej myśli wyłowionej spośród huraganu. Zamrugałam starając się pozbyć łez, które dalej leciały potokiem. Ktoś coś do mnie mówił, słyszałam te odgłosy jakby z daleka. Jakbym znowu znalazła się w bańce, jednak ten zapach, który mnie owinął. Drzewne nuty podobne jak u jego towarzyszki przeplatały się z delikatnym, słodkim, a zarazem cytrusowym zapachem mandarynki i lekkim dodatkiem bergamotki. Zapach nocy. Luther. To on mnie podtrzymywał. To jego zimne palce wbijają mi się teraz w przedramiona. Są jednocześnie delikatne i mocne. Nie pozwoli żebym upadła.

- Nic ci nie jest kochanie? - zadał pytanie niskim, nieco gardłowym głosem. Constance potrząsnęła głową przecząco. Wpatrując się we mnie. Jej oczy wirowały, a płynne srebro powoli wyłaniało się spod złota. Vita vi.

- Lutherze odprowadźmy Annikę do jej pokoju. - powiedziała łagodnym, opanowanym głosem, jakby wcale nie uratowała przed chwilą stojącego obok niej Caela. Powoli minęła go i podeszła do nas. Ujęła ostrożnie mnie pod ramię i razem z mężem odprowadzili mnie do moich komnat. Strażnicy przyglądali nam się z grobowymi minami. Nikt nic nie mówił. W ciszy przerywanej tylko szuraniem materiałów i stukotem obcasów Coco i Luth położyli mnie na łóżku. Bogini przykryła mnie kocem i przysiadła na brzegu łóżka delikatnie odgarnęła mi włosy z twarzy i musnęła ramię w kojącym geście. W nowej pozycji moje łzy, które spływały mi po policzkach nieprzerwanie musiały wytoczyć sobie nową trasę, przez co zaczął mnie swędzieć nos. Luth oparł się o kolumienkę łóżka i wpatrywał czujnym wzrokiem to we mnie to w Constance, która cały czas gładziła mnie po ramieniu.

- Mam kogoś sprowadzić? Diozena? - zapytał szeptem Luther. Coco westchnęła ciężko.

- Nie, kochany. To rana na jej duszy. Temu Diozen nie pomoże. - po chwili dodała cicho. - Ona potrzebuje odpoczynku. Snu. - kątem oka widziałam jeszcze tylko, jak Luther kiwa głową na znak zgody. Zimna ręka dotknęła mojego ramienia i mój umysł zapadł się w czarną otchłań.

***

Kilka godzin później obudziły mnie jasne promienie słońca przebijające się przez szpary w ciężkich zasłonach. Powoli otworzyłam posklejane od słonych łez oczy i rozejrzałam się wokół. Pierwsze co zauważyłam to parę fioletowych gwieździstych oczu wpatrujących we mnie znad opasłego starego tomu. Orion wpatrywał się we mnie jeszcze chwilę. Zaczęłam podniecić się do pozycji siedzącej, kiedy dziadek z nieodgadnioną miną wstał i podszedł do mnie.

Kroniki Magii. AnnikaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz