Rozdział 31

17 3 0
                                    

Annika

Kilka chwil później wracałam niosąc małe białe pudełko z zapasowymi ciastkami. Wystarczyło, że pojawiłam się w kuchni, a Camila od razu wiedziała czego mi potrzeba. Zapakowała mi parę do pudełka i wysłała resztę do pokoju z obietnicą, że jak tylko zadzwonię moim srebrnym dzwoneczkiem od razu upiecze mi ich więcej. Podziękowałam jej za propozycję. Starsza kobieta doskonale wie, jak zasmakowałam w jej wypiekach, a różowe ciasteczka są zdecydowanie moimi ulubionymi. Smakują jak połączenie malin z białą czekoladą i różami. Niebiańskie. Szybko przemierzyłam niewielki dystans, jaki pozostał mi do Altany. Niemal weszłam już na schody, kiedy koło nogi zakręcił mi się Goldie.

- Cześć Złoty! Ty też chcesz mi dzisiaj ukraść ciastka? - zatrzymałam się, bo skakał wokół mnie jak obłąkany. - Czy ty przypadkiem nie zjadłeś właśnie obiadu? - patrzyłam na niego z wyrzutem chroniąc wysoko swój różowy skarb. Widząc moją minę usiadł przy moich nogach, przekrzywił lekko głowę i wystawił język wpatrując się we mnie tymi swoimi złotymi tęczówkami. - O Bogowie! - Westchnęłam zrezygnowana i wyciągnęłam jedno ciastko z pudełka. Od razu wstał i zaczął szczekać. - Jesteś zupełnie jak Cael. - potrząsnęłam głową i rzuciłam mu ciastko, które złapał jeszcze w locie, a potem potruchtał zadowolony w stronę ocienionego przez błyszczącą wierzbę miejsce.

- Odwróciłam się z powrotem w stronę altany potrząsając z niedowierzaniem głową. Dopiero teraz spostrzegłam, że jest tutaj za cicho. Rozejrzałam się po altanie, ale dostrzegłam jedynie Luthera, który bacznie mi się przyglądał ze swojego miejsca. Widziałam rozbawienie w jego oczach i lekki uśmiech, który zagościł na jego wargach.

- Czy twój Smok zawsze się tak zachowuje?

- To znaczy?

- Męczy, aż nie dostanie tego czego chce. - zamyśliłam się.

- Właściwie to tak, czemu pytasz? - szerszy, nieco tajemniczy uśmiech odwzajemniał w tym momencie idealnie aurę Luthera.

- Wiesz, że smoki często są odzwierciedleniem swoich właścicieli?

- Nie miałam pojęcia. Szczerze powiedziawszy nie dobrnęłam jeszcze do tych bardziej fascynujących części historii o Magicznym Wymiarze, a Cale nie przekazuje mi zbyt wiele, kiedy uczy mnie jeździć. Jego mottem jest; praktyka czyni mistrza. Więc głównie latam, powtarzam jego sekwencje i staram się nie spaść ze Smoka.

- Cały Cael. - zaśmiał się Luth.

- To prawda. - ruszyłam w jego stronę i przysiadłam koło niego.

- Wiesz Smoki rodzą się dla nas i za nas umierają. Każdy z nich jest przeznaczony jakiejś osobie, czy to z Królewskiego Rodu, czy nawet tej, która ma do niej dołączyć. Zwykle wykluwają się rok, czasem dwa przed narodzinami Królewskiego potomka i często też umierają razem z nim. Z rzadka niektóre z nich zostają, czasem dlatego, że mają przeznaczonego więcej niż jednego magicznego, a czasem dlatego że vinculum, które ich łączyło, było za słabe. O więź ze Smokiem trzeba dbać. Wtedy Smok dba o ciebie.

- Dobrze wiedzieć. Nie uważasz, że to tragiczne?

- Żywot tych niesamowitych stworzeń? - przytaknęłam. - Cóż myślę, że nie jest to dla ciebie coś tak normalnego jak dla mnie. Tak już ten świat zbudowano. Taki został ukształtowany.

- I ze stoickim spokojem przyjmujesz ten porządek świata? - uśmiechnął się nieco smutno.

- Mam już sto siedemnaście lat Anniko. Sporo widziałem i wiele przeżyłem. Dla ciebie pewnie nadal wydaje się to niepojęte.

- Taki szmat czasu? - pokręciłam głową. - Nie martw się już miesiąc temu Sybilla powiedziała mi że moi dziadkowie mają ponad trzysta lat. A moi rodzice mieli już ponad wiek kiedy pojawiłam się na świecie. Chyba już trochę to ogarniam czytając te wszystkie stare teksty. Powoli przestaje mnie to dziwić. - jego szafirowe oczy zmatowiały zachodząc żalem, tęsknotą i bezradnością.

Kroniki Magii. AnnikaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz