Rozdział 28

22 4 0
                                    

Annika

Żołądek podszedł mi do gardła. Na kilka sekund znalazłam się w stanie nieważkości. Przejście przez Bramę Chaosu sprawiło, że moje ciało myślało, że spadam. I to tak jakbym się rzuciła z samolotu. Bez spadochronu i spadała na łeb na szyję czekając na zderzenie, które nigdy nie nastąpi. Wredne uczucie. Momentalnie otworzyłam oczy i jak poparzona wyskoczyłam z mojego przytulnego gniazdka. Książka, która sama wypadła z moich rak teraz sama się zamknęła i opadła swobodnie na stolik kawowy. Przetarłam oczy poszłam chlusnąć sobie lodowata wodą w twarz. Czy to pomogło? Niekoniecznie. Wyjrzałam przez okno. Jeszcze stosunkowo jasno. Otworzyłam drzwi i wysunęłam się na taras. Od razu uderzyło we mnie chłodne wieczorne powietrze. Nawet mimo swetra czułam, że marznę. Podeszłam do barierki i zamknęłam oczy rozkoszując się ciszą i różnorodnymi kwiatowymi zapachami, które lekki wiatr roznosił w powietrzu.

Wroga najłatwiej jest zniszczyć od środka.

Mocny głos Chaosu pobrzmiewał echem w moim umyśle jak dzwony kościelne. Jak ja mam w to wszystko uwierzyć? To nierealne. Przed chwilą spotkałam i rozmawiałam z samym Chaosem. Tym Chaosem. Tym, który był na początku wszystkiego. Samo sterczenie na balkonie nic mi nie da. Muszę się przejść. Rozchodzić to. Wróciłam do komnaty i skierowałam się od razu do garderoby. Przebrałam się w ciepłe spodnie, a na ramiona zarzuciłam ciemny, gruby płaszcz. Schyliłam się przy łóżku i z wciśniętego tam wcześniej plecaka wyszperałam mój telefon. Może i jest tutaj bezużyteczny, ale zobaczymy. Z przyzwyczajenia wcisnęłam komórkę do tylnej kieszeni spodni i wyszłam z komnaty. Po drodze minęłam kilku strażników w czarnych mundurach z purpurowymi wstawkami i tamtym złotym herbem z gwiazd, który widziałam na piersiach ludzi, którzy przybyli po mnie, Thomasa i Margarettę. Ten wzór powtarzał się tutaj niemal wszędzie. Cal powiedział mi, że to nasz rodzinny herb, podczas jednej z kolacji. A właściwie to bardziej jego. Ja miałam swój po ojcu, jednak nie widziałam go jeszcze. Nikt mi go nie pokazał. Sama miałam mieszane uczucia, czy chciałabym go zobaczyć. Z jednej strony to było moje dziedzictwo pozostawione przez przodków, z drugiej jego symbol. Dalej nie rozumiem, jakim sposobem jedna osoba mogła nas tak skrzywdzić. Dlaczego, ktoś o tych samych korzeniach co ja mógł zrujnować swoją własną rodzinę. Jego siostra musiała uciekać z bratanicą, jego brat zaginął prawdopodobnie przez niego i pewnie już dawno nie żyje pochowany razem z moją mamą. To samo tyczy się przecież moich dziadków, których zamordował i męża Margaretty, którego zabili jego ludzie. I po co to wszystko? Dla władzy? Durnego tronu i korony? Nie jestem w stanie tego pojąc. Może jestem za młoda, zbyt naiwna, czy chuj wie co, ale nigdy nie pozwoliłabym sobie na to co on. Wyszłam na dwór i skierowałam się do ogrodu. Kiedy myślałam o Doranie i jej planach, bym upomniała się o to co zrujnowało moją rodzinę coś otarło się o moje nogi. Zatrzymałam się i spojrzałam w dół idealnie w złote ślepia i wystający, różowy język mojego psa. Przyklękłam przy nim i podrapałam go za uszami jak lubił najbardziej.

- Cześć, Goldie. Masz ochotę na spacer? - zaszczekał radośnie i już chciał mnie lizać po twarzy kiedy w porę się odsunęłam. Na szczęście. Kochałam go, jednak wolałabym nigdy nie mieć jego śliny na twarzy. Była bardzo kleista i maziowata. Zapewne dlatego, że był w zasadzie smokiem, nie prawdziwym psem.

Ruszyłam dalej już w akompaniamencie wesołego hasania Goldiego. Mimo chwilowego rozbawienia wróciłam myślami do ostatnich wydarzeń. Długi czas spacerowałam odtwarzając rozmowy z moimi bliskimi, Aspenem, Sybillą, Constance i Chaosem. Słowa dwóch ostatnich nie dawały mi spokoju. W trakcie rozmowy z Przedwiecznym byłam zbyt oszołomiona, żeby to zauważyć, ale teraz zdaje mi się, że chciał mi pomóc. Doskonale wie co mnie czeka, co czeka nas wszystkich, szkoda, że nie powiedział więcej. Przecież mógłby nam wszystkim w tym pomóc nie zagadkowymi półsłówkami, a poprawnymi rozwiązaniami tych skomplikowanych zagadek. A Coco? Po sposobie w jaki mi dzisiaj odpowiadała już jestem pewna, że i ona nie miała w życiu lekko. Dzisiaj dostrzegłam na jej plecach ogromny bagaż doświadczeń, który ją przytłacza. Jednocześnie jestem pełna podziwu, że mimo tylu lat nie załamała się. Jak bardzo silna musi być, że dalej brnie do przodu i chce pomagać innym? Nie wiem przez co kiedyś przechodziła, ale dostrzegłam dzisiaj w jej oczach cierpienie tak bezkresne, że nie wiem czy kiedykolwiek chciałabym poznać odpowiedź na to pytanie. Skoro musiała nawet uciekać tak daleko od domu, by zaznać spokoju...

Czy skoro ktoś wychowany tutaj uciekał stąd jak najdalej, to czy ja dam sobie radę? Czy ja w ogóle chce tutaj zostać? Czy jestem w stanie porzucić tamte życie i wybrać te nowe? Czy gdyby dali mi wybór poleciałabym tutaj? Wyciągnęłam z kieszeni telefon i włączyłam. Łzy napłynęły mi do oczu i zamazały pole widzenia. Przystanęłam i przysiadłam na miękkiej trawie. Na ekranie głównym wyświetliło się nasze zdjęcie. Trzy dziewczyny. Ja, Sophie i Blair w naszej kawiarni. Roześmiane z nosami umazanymi kremem z ciastek przed nami. To była jedna z najszczęśliwszych chwil mojego życia. Odblokowałam ekran i odruchowo wybrałam numer Soph, ale nie było nawet opcji, by się połączył. Byłam definitywnie poza zasięgiem, tutaj nawet wystawienie dłoni do góry, czy podskakiwanie by nie pomogło. Nawet abstrakcyjne wejście do szafy dla lepszego zasięgu, które kiedyś próbowała uzyskać Sophie. O dziwo wtedy to zadziałało. Zaśmiałam się cicho i uśmiechnęłam na wspomnienie przyjaciółki wchodzącej do szafy, by porozmawiać z mamą na koloniach. Wyszłam z opcji dzwonienia i otworzyłam galerię. Powoli przesuwałam trzęsącym się palcem w bok przeglądając wycinki z mojego życia. Goldie, który wcześniej krążył wokół mnie ułożył się obok i położył mi pyszczek na udzie skomląc cicho. Nie ścierałam łez, które płynęły strumieniami po moich policzkach. Wręcz przeciwnie. Pozwalałam im na to, bo już doskonale wiedziałam, co muszę zrobić. Zrozumiałam to już jakiś czas temu, ale wydaje mi się że to wybierałam. Powoli przeglądałam wspólne zdjęcia żegnając się z tamtym życiem. Nie mogłabym do nich wrócić. Na pewno nie teraz. Mogłabym przez przypadek zrobić im krzywdę, a tego nigdy bym sobie nie wybaczyła.

Kochałam je. Nadal kocham i kochać będę. To one zawsze zajmowały specjalne miejsce w moim sercu i zawsze już tak będzie. Nawet jeśli po tym wszystkim do nich wrócę, a one mnie odtrącą. Wyłączyłam urządzenie.
Teraz siedziałam w ciszy i głaskałam Goldiego. Nie wiem ile już czasu byłam na dworze, ale niebo nade mną zrobiło się ciemno granatowe, ale za to niesamowicie rozgwieżdżone. I choć był to jeden z najpiękniejszych widoków nieba, jakie kiedykolwiek dane mi było zobaczyć, to płakałam. Siedziałam na trawie i w ciszy wylewałam słone łzy przyciskając mocno do serca telefon z wszystkim co kiedyś miałam.

***

- Chodźmy do domu, Anniko. - ciepły głos Caela, otulił mnie niczym koc. Podniosłam głowę i zobaczyłam, że przede mną klęczy. Niepewny uśmiech na jego twarzy i ciepło w oczach, to coś czego potrzebowałam. Przestałam płakać już jakiś czas temu, a chłodny wiatr zdążył osuszyć moje policzki. Wyciągnął do mnie dłoń. Odetchnęłam głęboko i ją ujęłam. Cal podciągnął mnie do góry. Zachwiałam się i prawie przewróciłam z powrotem na trawę, ale mnie przytrzymał. Zamknął w mocnym uścisku i nie puścił, gdy moje nogi ścierpły od siedzenia w tej samej pozycji.

- Dziękuję. - szepnęłam.

- To nic takiego Ani. Zawsze cię podtrzymam żebyś nie upadła. Każdy z nas to zrobi. - pocałował mnie w czoło. Przymknęłam powieki i wtuliłam się mocniej w jego ciepłe ciało. Staliśmy tak chwilę w ciszy, bo żadne słowa nie były tu potrzebne. To wystarczyło. Ten dotyk, gest, zapewnienie. One wystarczyły. - Wracajmy zanim zaczną nas szukać. - przytaknęłam. Powoli oderwałam się od kuzyna. Ale nie ruszyłam jeszcze w stronę pałacu. Zamiast tego spojrzałam mu w oczy i on wiedział. Jakimś cholernym cudem wiedział że właśnie tego potrzebuje. - Będzie dobrze kuzynko. - uśmiechnął się i otoczył ramieniem. Dopiero wtedy powoli wróciliśmy na oświetloną alejkę, która zaprowadziła nas prosto do domu.

Kroniki Magii. AnnikaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz