Prolog

632 52 193
                                    

Nigdy nie zapomnę tej lodowatej nocy, kiedy wciśnięta do spiżarni, sądziłam, że to tylko tymczasowe schronienie. Okazało się, że miałam pozostać w ukryciu przez dziesiątki lat. Wszystko, co do tej pory znałam, w co wierzyłam, runęło w mgnieniu oka. To wspomnienie, nieco rozmyte przez czas, powracało każdej nocy, przypominając, kim jestem i skąd pochodzę.

Zaczęło się od szybującej flary, której dymiący ogon, niczym samurajski miecz, przeciął nieboskłon. Ujrzałam kontur nieznanej postaci, która na tle szkarłatnych chmur, jednym machnięciem skrzydeł, wzniosła się w powietrze. Ciągnęła za sobą ofiarę. Mocno zaciskała szpony i nie zamierzała puścić. Biedak coś wrzeszczał, ale ona w jednej chwili skręciła mu kark i zanurzyła kły w zimnej już szyi. Strumień bordowej juchy obryzgał taflę szyby, a ja odruchowo zamknęłam oczy. Schowałam się pod kamiennym parapetem i wiedziałam, żeby więcej nie wyglądać przez okno.

Miałam wtedy pięć lat. Większość wampirów nie pamięta zbyt wiele z tak wczesnego dzieciństwa — nasza pamięć dojrzewa powoli, zresztą tak jak i ciało. Jednak tę noc pamiętam wyraźnie, zupełnie jakby została wyryta w mojej duszy.

Przeszywający chłód wdzierał się przez słabo uszczelnione okna. Wilgoć, która wypełniała powietrze, zwiastowała nadejście burzy. Jednak to nie burza była zagrożeniem. Siedziałam w ciemnym kącie niewielkiej kuchni, a dłonie zaciskałam na brzegu dębowego stołu. Czułam, że coś jest nie tak, ale nie potrafiłam tego w pełni zrozumieć. Wrzaski, wystrzały, odgłosy odległych eksplozji dochodzące z zewnątrz, sprawiały, że każda sekunda była przytłaczającym koszmarem.

Tego dnia rodzice nie wychodzili z mieszkania, zostali przy mnie. Nie widziałam ich dokładnie — przez półmrok przebijały się rozmazane cienie, krzątające się w panice.

— Iris, musisz być cicho. Musisz być dzielna, dobrze? — szepnęła mama.

Klękając, chwyciła moje dłonie. Do jej oczu napływały łzy. Lśniły, ale nie ze strachu... to był smutek. Przez moment obejmowała mnie wzrokiem tak, jakby chciała zapamiętać każdą rysę twarzy.

— Obiecaj mi, że będziesz słuchać — dodała.

Nerwowo kiwałam głową, czując w gardle dziwną, rosnącą gulę. Serce waliło mi jak oszalałe, a w uszach dudnił niepokojący łoskot, dochodzący z zewnątrz. Tata w panice przeglądał stary regał z książkami. Co chwila, odsłaniając lniane zasłony, zerkał przez okno. Chyba na coś czekał, albo na kogoś... Jego sylwetka była zgarbiona, wyraźnie się czegoś bał. Wtedy jeszcze tego nie rozumiałam. W pewnej chwili z jednej z grubszych ksiąg wyciągnął jakiś mały przedmiot.

— Musimy się spieszyć. Zaraz tu będą — wysyczał cicho w stronę mamy. Najprawdopodobniej nie chciał, żebym się wystraszyła, ale jego głos zdradzał zdecydowanie za dużo.

— Ona musi przeżyć — odparła.

Nigdy wcześniej nie słyszałam, by mówiła takim tonem.

Nagle rozległ się huk. Drzwi w przedpokoju zatrzęsły się, a zawiasy głośno zaskrzypiały. Wyglądało to tak, jakby ktoś z impetem uderzył w nie z drugiej strony. Z przerażenia zacisnęłam zęby. Mama zerwała się na równe nogi i rzuciła mi przerażone spojrzenie. Mogłam wyczytać w nich tylko jedno — „Uciekaj".

— Szybko! — tata popchnął mnie w stronę spiżarni. Tej, do której nigdy wcześniej nie pozwalali mi wchodzić. — Iris, teraz! Musisz się schować!

Czułam, jak moje nogi ledwo nadążały za tym szaleńczym tempem. Szliśmy w kierunku spiżarni, a cały świat zdawał się ginąć w potężnych wstrząsach — bombardowanie dopiero się rozpoczynało. W jednej chwili rażące światło, niczym błyskawica, wdzierało się przez okna, a w kolejnej otaczał mnie mrok wnętrza domu, w którym się urodziłam.

Tata otworzył drzwi i wepchnął mnie do środka. Zapach starego drewna, ziół i kapusty wdzierał się w moje nozdrza. Jedynym źródłem światła była niewielka świeca, która chwiała się na pobliskiej półce, rzucając nieregularne cienie na ściany.

— Nie wychodź stąd, dopóki po ciebie nie wrócimy. Rozumiesz? — szeptał gorączkowo.

Jedną rozedrganą dłonią chwycił mnie za ramię, drugą natomiast wyciągnął przed siebie i podał mi srebrzysty przedmiot. Ten sam, który wcześniej wyciągnął z opasłej księgi. Dopiero wtedy, w blasku świecy dostrzegłam błyszczące, cieniutkie ostrze — to był sztylet. Szybko chwyciłam za rękojeść i odruchowo wcisnęłam go kieszeni.

— Ale co z wami? — zapytałam.

— O nas się nie martw. Zrobimy, co trzeba — z kuchni dochodził głos mamy.

Szybkim krokiem zbliżyła się, a jej słodkawy, znajomy zapach otulił mnie na moment.

— Kochamy cię, Iris. Nieważne, co się stanie, proszę, pamiętaj o tym. Zawsze.

Nie rozumiałam, jak można na „zawsze" zapamiętać uczucie? Przecież byli obok. Chciałam, żeby byli zawsze. Czułam, jak ich troska obejmowała moje serce i nie zamierzała puścić.

Zanim zdążyłam zapytać o cokolwiek więcej, tata wepchnął mnie pod niewielki stolik, po czym pobiegł w stronę mamy i z całych sił zatrzasnął drewniane drzwi. Potężny podmuch, który wytworzyły, zgasił płomień świecy. Zostałam tam w kompletnej ciemności. Słyszałam ich kroki. Słyszałam, jak cichną w oddali, a potem... hałas. Krzyki. Uderzenia. Wrzaski ludzi i coś, co brzmiało jak metal szorujący o metal. Czy to była jakaś broń? Miecze? Moja wyobraźnia podpowiadała tylko tyle. Nie potrafiłam pojąć, co działo się za ścianą. Łomot serca z każdą chwilą stawał się silniejszy. Miałam wrażenie, że za chwilę wybuchnie, albo wyskoczy na zewnątrz. Słyszałam uderzenia w drzwi wejściowe, odgłos łamanego drewna, a potem... przeraźliwe jęki tłumów, przebiegających przez ulice Wildeyard.

Wampiry walczyły o przetrwanie, a ludzie robili wszystko, by nas zniszczyć. Wiedziałam o tym, choć nie rozumiałam dlaczego.

Położyłam się na zimnej podłodze i zwinęłam w kłębek. Sięgnęłam do kieszeni i wyciągnęłam sztylet. Trzymałam go kurczowo przy klatce piersiowej. Wbiłam wzrok w słoik, który leżał nieopodal. Spod luźno zakręconej nakrętki ulatniał się gaz, który wywoływał cichy furkot kiszonego soku. Całe moje ciało drżało. Nie wiedziałam, ile czasu minęło. Minuty? Godziny?

W pewnym momencie wszystko ucichło. Nagle. Zupełnie jakby ktoś zasunął niewidzialną, dźwiękoszczelną kurtynę. Wszelkie odgłosy ustały, poza jednym — moim własnym, przyspieszonym oddechem. Wstrzymałam go na chwilę, nadstawiając uszu. Cisza.

Nagle uchyliły się drzwi od spiżarni. Przez szparę zobaczyłam kontur jakiejś postaci. Nie była to mama, ani tata.

— Iris... — szepnął nieznajomy głos.

Nie wiedziałam, kim jest. Ale wiedziałam jedno — właśnie wtedy rozpoczął się koniec wszystkiego, co było mi bliskie.

*****

Równocześnie jakoś tak zaczęła pisać się druga historia, może ona przypadnie komuś do gustu ;)

Jeśli spodobał Ci się ten rozdział lub jesteś ciekaw/a dalszych losów bohaterów - zostaw po sobie ślad w postaci komentarza lub gwiazdki!

Whispers Of Thirst TOM I (ZAKOŃCZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz