Był jeden z tych pięknych jesiennych wieczorów, kiedy Hongjoong wraz z Seonghwą siedzieli wspólnie na ławce w parku położonym nieopodal rzeki. Delikatny mróz kąsał ich w policzki oraz dłonie, śmiało splecione ze sobą, aby oddać drugiej osobie odrobinę ciepła. Wraz z końcem wakacji, nie mieli aż tylu okazji na randki. Prócz oczywistego wypadu na urodziny Hongjoonga, ich życie miało swój ustalony rytm, niezwykle intensywny i obfitujący w mnóstwo komplikacji, z którymi jakoś sobie radzili. Niemniej rzadko zdarzała się chwila, ażeby zaczerpnąć prawdziwy oddech. Przecież tak ważnym było, aby po tylu przebiegniętych kilometrach, wreszcie się zatrzymać. Wtedy dopiero człowiek miał szansę spojrzeć w tył i poświęcić moment wszystkiemu, co zdołał w ostatnim okresie osiągnąć. Skupianie się na tych negatywnych sferach życia było zdecydowanie łatwiejsze niż docenianie ulotnych radości, a Kim był w tym niezwykle doświadczony. Przez pęd łapał hausty powietrza, niekiedy czując przytłaczający ból przez te sprawy, które nawarstwiły się na jego barkach przez minione miesiące. Miał wrażenie, jakoby w ich ciągu zdarzyło się więcej niż przez całe jego życie. Odczucie to potęgował fakt, że zanim do jego codzienności zawitał Park, był uzależniony od zdecydowanie innego rodzaju nawyków. Nie potrafił funkcjonować bez pewnego rytmu, który zapewniał jemu umysłowi bezpieczeństwo, a jednocześnie zamykał w przeklętej klatce. Wyrwanie się z niej miało wiele dobrych skutków, ale część powikłań ciągnęła się za nim do dziś. Wciąż doskwierał mu lęk bycia niewystarczającym. Wciąż budził się po nocach, zlany zimnym potem i trzymając pościel tak, jakby puszczenie jej mogło poskutkować ponowną utratą bezpiecznej ostoi. Od dziecka towarzyszyło mu przekonanie, że w jednej sekundzie życie może wywrócić się do góry nogami. Nawet jeśli coś wydawało się z pozoru stabilne, w jego głowie miało konstrukcję domku z kart. Co jeśli ktoś bliski odejdzie? Co jeśli zostanie sam? Mimo, że nie mówił o tym głośno, to utrata wuja jeszcze bardziej umocniła go w przekonaniu, iż każdy może zamknąć za sobą drzwi i niekiedy nie da się temu zapobiec, a późniejszy krzyk nic nie daje. Leczył się z tego strachu, ale nie widział u siebie poprawy. Hwa natomiast uważał, że nie jest to coś, czego da się wyzbyć. Te obawy, rozmiarów większych lub mniejszych, są zakorzenione w naturze człowieka i jeśli nie da ich się całkowicie wykorzenić, to może lepiej zacząć przemieniać je w coś o mniej negatywnym wydźwięku.
Brunet sądził, że ludzi, których się kocha należy trzymać przy sobie z całych sił, ale nie dlatego, iż ci mogą cię kiedyś opuścić. Najważniejszym powodem była sama ta miłość. Kreowanie wspaniałych wspomnień, pragnienie ich mnożenia, budowania czyjejś osoby w swojej pamięci w postaci jak najbardziej namacalnej, by w chwili, kiedy z jakichś pobudek odejdzie, móc przeżywać kolejne lata z nią we własnym sercu. To mogło dawać siłę, kiedy czuło się, że samotność odbiera siłę, a wszystko co najlepsze, już minęło. Seonghwa nie chciał gwarantować Hongjoongowi, że będą już zawsze, ale że zawsze będzie miał w nim swoje miejsce. W nim, jako człowieku, bo w każdym kawałku ciała będzie jakieś wspomnienie o chłopaku, który przyszedł pewnego dnia do jego gabinetu i zadomowił się w nim na stałe. Będzie w opuszkach jego palców, które przeczesywały mu włosy. Będzie w nogach, które chodziły z nim na spacery. Będzie w jego oczach, które zachwycały się każdym wymiarem piękna Kima. Będzie w ramionach, mogących go tulić, gdy cała reszta świata zdawała się taka chłodna oraz obca. Będzie w ustach, które całowały go z desperacji, pożądania, troski, smutku, obezwładniającej radości oraz wzruszenia, wywołanego tym niesamowitym uczuciem, jakim go darzył.
Zaś Joongowi pomagały jego słowa, bo choć stawianie w dorosłym życiu kroków jako samoistna jednostka było niesamowicie ciężkie, to bardzo pragnął pokochać siebie tak, jak kochał go Seonghwa. Wierzył, że jeśli już mu się to uda, to łatwiej będzie mu żyć z samym sobą. Łatwiej będzie patrzeć w przyszłość oraz odnajdywać nadzieję, że przyszłość, jakkolwiek by się nie potoczyła, nie jest taka straszna. Patrzył dużo na Hwę i musiał przyznać, że z każdym dniem podziwiał go coraz bardziej oraz coraz poważniej traktował ich relację. Dumny był, przyznając przed sobą, iż fala zauroczenia już minęła, a on darzy go czymś tak cholernie bezinteresownym, jak miłość. Lubił to słowo. Nie brzmiało już jak coś, na co nie zasługuje, a jak coś, co jest najbardziej pochlebiającym komplementem, który otrzymuje każdego ranka, każdego popołudnia i wieczora. Nie musiała być perfekcyjna. Mogła raz być czysta oraz niewinna, a drugiego wymagająca, wyciągająca łzy. Ważne, że z zajściem słońca, była szczera i należała do ich dwójki, jak cenny skarb, który należało pielęgnować.
![](https://img.wattpad.com/cover/346450027-288-k13852.jpg)
YOU ARE READING
White Dandelion| Seongjoong
Fiksi Penggemar~-Czasem najtrudniejszym jest przyznanie się przed sobą, że jedyną osobą, która cię nienawidzi jesteś ty sam.~ White Dandelion Największym kłamstwem młodości jest wmawianie, że to najlepszy okres twojego życia, podczas, gdy to właśnie mając dwadzieś...