Rozdział 11.

2 0 0
                                    



W szkole jak to w szkole było okropnie, ale na szczęście pani Roth się do mnie nie przypierdoliła. Po lekcjach jest mecz, na który Lisa namawia mnie od samego rana. Już jej słuchać nie mogę.

Jak się okazało wczorajsze mordercze spojrzenie Wood było spowodowane tym, ponieważ nie poinformowałam jej iż się spóźnię i myślała, że nie przyjdę.

Biedulka musiała jeszcze siedzieć do końca dnia sama w szkole bo, tego że się zrywam też jej nie powiedziałam. Już się od obraziła wiem to, ale i tak udaje, że tak nie jest. Teraz wykorzystuje to przeciwko mnie w namowie na ten cholerny mecz.

Ja wiem, że gra w nim chłopak, który się jej podoba. Ja napewno tak bym się nie poświęcała dla jakiegoś chłopka. Nawet jeśli chciałabym tam iść to my nawet nie znamy podstaw zasad tej gry. Tylko się ośmieszymy idąc tam bez jakiejkolwiek wiedzy. Bez sens.
Albo tania wymówka Destiny.

-  Desti idziemy i koniec kropka - powiedziała blondynka.

- Lisa, ale my nawet podstaw gry w kosza nie znamy - powiedziałam gdy już się kierowałyśmy za szkołę w stronę boiska gdzie miał rozegrać się mecz. Już wiedziałam, że przegram z tą małą blondynką więc się poddałam.

- Na chuj Ci znać zasady to nie ty w nim grasz.

Miała rację na chuj mi zasady.

- Dobra idziemy może będzie jakiś fajny koszykarz - zaśmiałam się mając na myśli tylko jednego fajnego koszykarza.

Co się z tobą dzieje dziewczyno? -  pomyślałam.

- I to jest moja Destiny Kelly - dziewczyna się roześmiała, a ja jej zawtórowałam.

Wyszłyśmy na chodnik prowadzący do trybun w poszukiwaniu wolnych miejsc, mecz miał się rozpocząć dopiero, o piętnastej więc miałyśmy trochę czasu żeby pogadać, o głupotach.

Usiadłyśmy na trybunach. Spojrzałam na telefon żeby sprawdzić, która była godzina i do meczu zostało tylko dwadzieścia minut.

- Desti musisz sobie kogoś w końcu znaleźć - zaczęła Lisa.

Uwierz chciałabym.

- To nie jest takie proste Lisa.

- Jak to? - zapytała - idziesz do jakiegoś, pytasz czy nie chciał by się umówić i pyk po sprawie. Idziecie gdzieś magia się dzieje i masz chłopaka - sprostowała.

- Tak? To zobaczymy jak podejdziesz do Morgana i zrobisz dosłownie to samo co powiedziałaś mi przed sekundą - uniosłam na nią brew patrząc jak zaciska szczęki.

- Dalej uważasz, że to takie proste pyk i magia się dzieje hmm? - zapytałam z wyższością dobrze wiedząc, że tego nie zrobi. Brązowooka już się nie odezwała bo, chłopaki zaczęli wchodzić na boisko mecz pomału się zaczynał.

Chłopakiem, który podobał się mojej przyjaciółce był właśnie Morgan Morris. Zawsze mi, o nim opowiadała. Nie wiedziałam kim był dopóki nie przedstawił się tamtego dnia w kawiarni gdzie wszystkich poznałam. 

Nie dziwiłam się jej Morgan był naprawdę przystojny chociaż nie mój typ bo, wolałam brunetów z ciemnymi oczami. Ale on wpadł mi w oko blondyn z ciemno niebieskimi oczami, które dodawały mu uroku osobistego i ostre rysy twarzy.

Morris był naprawdę wysoki w końcu grał w drużynie koszykarskiej był wysportowany tak samo jak inni z drużyny. No ideał dla mojej przyjaciółki, lecz nie wiem czy on odwzajemniał to samo co ona. Wierzyłam, że tak i uda im się szczęśliwy związek. Kiedyś bo, nie sądziłam żeby Wood prędko się ogarnęła i odważyła go, o to zapytać.

Destiny Or ChanceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz