Rozdział 10

817 165 118
                                    

Rozdział 10

Co się działo w tej szkole? Próbował to zrozumieć, ale nie mógł. Wszystko wskazywało na to, że profesor Quirrell nie był tak do końca profesorem. Wyglądało na to, że kilku uczniów z Hermioną na czele próbowało go przed czymś powstrzymać, ale skończyło się to obrażeniami, które zagrażały ich życiu. Najgorzej, że Ron dał im się namówić na tę dziwną eskapadę. Skutek był taki, że cała grupa leżała teraz w skrzydle szpitalnym.

W zasadzie Ron oberwał najgorzej i leżał teraz nieprzytomny pod zaklęciem monitorującym. Jego bracia siedzieli przy nim, zastanawiając się, czy się obudzi. Obrażenia głowy nie były czymś, co leczyło się łatwo i nawet czarodzieje nie byli na nie odporni.

– Merlinie... – jęknął cicho Percy. – Mama się załamie, jeśli dojdzie do najgorszego.

– Percy, przestań – syknął Fred. – Ron się obudzi. Jest silny.

– Dokładnie – zawtórował mu George.

Zaklęcie diagnostyczne, które rzuciła pani Pomfrey, wykazało poważne obrażenia głowy i możliwe było, że mózg Rona także ucierpiał.

Harry nie zwrócił uwagi na to, że ten wielki pies w zakazanym korytarzu czegoś pilnuje. Jak Hermiona się o tym dowiedziała, pozostawało na razie tajemnicą. Musiała na pewno coś usłyszeć i szukać informacji na potwierdzenie swojej tezy. Potem wciągnęła w to innych i takie były skutki narażania się na świadome niebezpieczeństwo. Dumbledore znalazł Rona przy ogromnej planszy szachowej wśród rozbitych pionków. Pani Pomfrey i Snape podali mu różne eliksiry i rzucali zaklęcia, ale na razie udało im się tylko w miarę ustabilizować jego stan. Rozważali przeniesienie go do świętego Munga, jeśli do rana nie będzie choćby minimalnej poprawy.

Rodzice Rona zjawili się godzinę później i Harry wycofał się dyskretnie, żeby im nie przeszkadzać. Poszedł z innymi Gryfonami do Wielkiej Sali na kolację, ale niespecjalnie był głodny. Martwił się. Musiał coś zjeść tylko po to, żeby nie opaść z sił i myślał. Wiedział, co powinien zrobić.

Wieczorem poczekał, aż wszyscy w wieży zasną, wyjął spod poduszki przygotowaną wcześniej pelerynę-niewidkę i metaliczne opakowanie z ich lekiem ogólnym. Grace zapewniła go, że równie dobrze działa na ludzkie ciała. Wymknął się cicho na korytarz i skierował do skrzydła szpitalnego. Po drodze spotkał panią Norris.

– Musisz mi pomóc – powiedział do niej cicho, a ta mruknęła w odpowiedzi.

Nie był pewien, czy pani Pomfrey nie miała w skrzydle szpitalnym jakichś nocnych zaklęć monitorujących. Dobrze więc było mieć panią Norris pod ręką, na której skupiłaby się cała uwaga. W końcu koty chodzą własnymi ścieżkami i wślizgują się wszędzie.

Odetchnął z ulgą, gdy stanął przy łóżku Rona. Powiódł wzrokiem dookoła, upewniając się, że wszyscy śpią. Wyjął lek z kieszeni, a potem rozchylił usta Rona i podał mu rozpyloną dawkę, która od razu wchłonęła się do jego organizmu. Obserwował, jak siniaki i rany znikają, a chłopak zaczyna spokojnie oddychać. Uśmiechnął się. Był pewien, że Ron obudzi się rano, jakby nigdy nic. Jego życiu nic już nie zagrażało.

– Odpoczywaj, Ron – powiedział jeszcze cicho i skierował się do drzwi.

Omal nie dostał zawału i w ostatniej chwili uskoczył w bok, gdy drzwi się otworzyły i do środka wszedł profesor Snape z fiolkami eliksirów. Prawie spanikował, gdy drzwi się zamknęły, ale do akcji wkroczyła pani Norris, która miauknęła, zwracając na siebie uwagę mężczyzny.

ObserwatorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz