Wieczorny rytuał zawsze wyglądał tak samo. Gdy tylko zapadał zmrok - co w porze letniej działo się dość późno, ale właśnie z tej przyczyny raczej nie było różnicy o której pójdziesz spać - kąpałaś się, a potem, ubrana w swoją różową piżamkę wyciągałaś z lodówki ogórkowo-mięsno-makaronową sałatkę i przełożywszy jej niewielką, acz wystarczającą ilość do specjalnej, porcelanowej miseczki oraz włożywszy w tę pyszną papkę łyżeczkę, korzystając z braku zainteresowania rodziców, wyposażona w puchate kapcie wychodziłaś z mieszkania.
Szczęściem nigdy żaden sąsiad jeszcze nie widział cię w tym dość dziwnym stanie. Tym razem miałaś nawet mokre włosy, co już całkowicie sprawiało, ze nie chciałaś, by ktokolwiek cię zobaczył. Poszłaś na samą górę sześciopiętrowego bloku i otworzyłaś drzwi na dach. Zgodnie z rytuałem usiądziesz zaraz na krawędzi dachu i, wpatrując się w oświetlone, nocne miasto spożyjesz dar niebios - sałatkę mamuni.
Drzwi zaskrzypiały, gdy wyszłaś na zewnątrz. Wiatr od razu zabrał się za chaotyczne suszenie twojej czupryny. Potrząsnęłaś głową, starając się jakoś uzdatnić pole widzenia, bo wiatr wiał od tyłu i trochę pod kątem, czyli w najlepszy możliwy sposób, by zasłonić ci włosami twarz. Gdy w końcu ci się to udało... cóż.
"Huh? Ty nie jesteś Magenta-san."
Eeee...?
Podniosłaś wzrok i spojrzałaś na postać stojącą parę kroków dalej i wpatrującą się z ciebie z konsternacją.
Magenta, Magenta, Magenta... Yyy...
"To odcień różu?", zgadłaś, przypominając sobie godziny spędzone z mamą w Castoramie na wyborze odpowiedniej farby do salonu.
Postać zamrugała oczami, najwyraźniej nieco zdezorientowana. Zeskanowała cię wzrokiem i po chwili włożyła ręce do kieszeni kurtki, przekrzywiając głowę z uśmiechem i najwyraźniej czekając na to, co TY zrobisz.
"Ja... Um...", wyjąkałaś, bo postać zastawiała ci drogę do ulubionego miejsca na dachu. "Ja chciałam zjeść tylko...", wyparowałaś w końcu i, z czerwoną twarzą - wietrze, czemu akurat TERAZ przestałeś wiać - minęłaś ją szerokim łukiem i usiadłaś po turecku na krawędzi dachu, zabierając się za posiłek.
Zapanowała cisza. Nabrałaś trochę papki na łyżkę, wbiłaś w nią wzrok i westchnęłaś ciężko, starając się opanować chęć obejrzenia się za obcym. Chyba powinnaś go spytać co on tutaj robi. Choć w tej chwili wolałaś zainteresować się sałatką i uznać, że... jak będziesz go ignorować to sam sobie pójdzie. Smak ulubionej potrawy był tak kuszący, że naprawdę wolałaś wierzyć, że to zadziała.
Tak czy inaczej, mieszkałaś tu od urodzenia. Oficjalnie nikt nie miał wstępu na dach. A ten obcy zdecydowanie nie był sąsiadem, bo nigdy wcześniej go nie widziałaś.
Zacisnęłaś wargi, wkładając łyżeczkę do miski i ostrożnym ruchem wyciągając z kieszeni na piersi telefon. Podniosłaś go na wysokość oczu, by w odbiciu namierzyć sylwetkę.
Tyle, że sylwetka zniknęła z pola widzenia. Wzruszyłaś ramionami, kładąc telefon obok siebie i w końcu postanawiając zabrać się za swoją sałatkę.
"Masz ładnego psa", usłyszałaś nagle tuż za sobą i podskoczyłaś (w dość komiczny sposób, biorąc pod uwagę że właśnie siedziałaś), wypuszczając łyżeczkę z rąk i cudem nie tracąc w ten sam sposób miski. Łyżeczka wydała z siebie okrzyk rozpaczy i po paru sekundach skończyła tragicznie jako krwawa plama jakieś dwadzieścia metrów niżej, na chodniku. Albo może po prostu tak sobie to wyobraziłaś.
"Szlag by to...", mruknęłaś, odwracając się i dostrzegając, że KTOŚ zaledwie metr dalej wpatruje się w ekran telefonu. Zerknęłaś na miejsce obok siebie. I tak, to był TWÓJ telefon. Miałaś zdjęcie swojego psa na ekranie blokady.
CZYTASZ
𝐑𝐞𝐚𝐝𝐞𝐫𝐥𝐚𝐧𝐝 || 𝐎𝐧𝐞𝐒𝐡𝐨𝐭𝐲
FanfictionWitajcie, dzieci ziemskiego padołu! Nie dręczcie się już dłużej, odpocznijcie! Na łonie krainy wyobraźni wszystko może się Wam przydarzyć, cokolwiek tylko zapragniecie... Ostatnio najwyższe notowanie to #95 w fanfiction. Celem jest #1, oczywiście :D...