Rozdział VI

29 6 0
                                    

Popołudnie w Akademii było jednym z najlepszych momentów w ciągu każdego dnia. Zajęcia dobiegały końca, studenci mogli skupić się na rozwijaniu własnych zainteresowań. Słońce powoli chowało się za wysokimi drzewami, nadając budynkowi złocistopomarańczowego koloru. Jack siedział z notesem na jednej z połamanych ławek i przyglądał się szkole w której spędził już tak wiele czasu. Pamięta swój pierwszy dzień, kiedy niczego nieświadomy poszedł na zajęcia z emocji ludzkich. Nie zdawał sobie sprawy, że człowiek jest tak bardzo skomplikowaną jednostką, potrzebującą opieki na każdej płaszczyźnie. Nie oznacza to, że są zależni od Aniołów tylko to, że mają uczucia, emocje, świadomość. Nie są zaprogramowanymi robotami do wykonywania określonej pracy. Jack czasem im tego zazdrościł. Normalne życie, bez zadań do wykonania, bez presji anielskiej. Oczywiście życie ludzkie nie jest łatwe, ale dla niego wydawało się prostsze niż to, które on ma.

Trzymał w dłoni ołówek, którego używał od swoich początków w Akademii. Kreślił niechlujne linie, które z każdą dodatkową kreską tworzyły szkic znajdującego się przed nim budynku. Rysowanie to jego ucieczka od rzeczywistości. Pomimo tego, że jest otoczony ogromną ilością ludzi czuje, że ma tylko siebie. No i może czasem swojego pomylonego kumpla - Charlesa. Skupia się coraz bardziej na dodawaniu kolejnych lini, cieni gdy nagle z zamyślenie wyrywa go znajomy głos.

- Cześć Michale Aniele, co nam bazgrasz? - Charles usiadł obok niego i wpatruje się w ilustracje. - Ty! To jest naprawdę dobre!

- A czego się spodziewałeś? Dziecięcych bazgrołów? - odpowiedział, nie przerywając.

- Hmmm, patrząc na Ciebie to nic by mnie nie zdziwiło. Masz tam coś jeszcze? - pyta i chwyta szkicownik starszego Stróża.

Jack zrywa się na nogi i próbuje odebrać mu swój notes,  jednak Charles patrzy się na niego z uśmiechem na twarzy i zaczyna przeglądać kolejne kartki.

- Fiu, fiu, drzewa, drzewa, budynki. O! I dla odmiany znowu drzewa...- nagle jego głos się urywa. - Co do cholery?  

Charles odwraca zeszyt w stronę kolegi i pokazuje mu rysunek, który Jack skończył dziś w nocy. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego co zaraz zobaczy. Na kartce papieru widać szkic przedstawiający kobietę stojącą w oknie. Jej oczy błyszczą bursztynową barwą i jest to jedyny kolor jaki można dostrzec. Dziewczyna wpatruje się z zaskoczeniem w coś co widzi. Włosy delikatnie opadają jej na ramiona.

- Czy to jest Nesta? - pyta zaintrygowany Charles

- Skąd taki pomysł? - kwituje Jack

- No nie wiem, nie wiem. Pomyślmy. Czy jest u nas w Akademii jakaś lalunia, która wygląda jak ona? Uwierz mi Aniołku, gdyby była to już bym o tym wiedział.

- Przeglądnij sobie pozostałe rysunki, zobaczysz, że ten nie jest jedynym przedstawiającym człowieka.

- Jeżeli znajdę tutaj więcej prac kobiet niż drzew i budynków to zacznę się o Ciebie martwić - szturchnął kolegę w ramie i zaczął przeglądać notes. Po przełożeniu paru kartek, Charles zobaczył kolejną kobietę. Ta miała krótkie blond włosy, piękny uśmiech i uroczo podkreślone piegi na policzkach, nosie i czole. - A to kto? Twoja ostatnia zdobycz? 

- Nie, to moja matka. - odpowiedział Jack. - Tylko takie wspomnienie mi po niej zostało. Bardzo wcześnie zniknęła z mojego życia. Wybrała robotę w radzie serafińskiej, a tam nie ma miejsca na dzieciaka.

Charles wpatrywał się w kumpla z wyrazem współczucia. Sam pochodził z dobrej, pełnej rodziny. Był jedynakiem dlatego dla rodziców był oczkiem w głowie. Podszedł do niego i oddał mu notes. Nagle poczuł, że jest to tak bardzo intymna dla niego rzecz, że nie chciał jej dłużej trzymać w dłoniach. 

Akademia StróżyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz