Rozdział V

26 7 0
                                    

Gabinet Jonasa był urządzony w stylu staroangielskim. Każdy detal został skrupulatnie przez niego wybrany, żeby wspólnie tworzył jedną wspólną całość. Meble w kolorze ciemnego drewna mocno kontrastowały z białymi ścianami. Jego zmarła żona, Gwen, chciała do tego pokoju dołożyć pare roślin doniczkowych, żeby gabinet był świeższy, bardziej przytulny. Jej mąż nie chciał w ogóle o tym słyszeć. Tłumaczył się, że to jego miejsce pracy i, że dobrze jest jak jest. Pastor powoli otworzył dziwi i wszedł do tak dobrze znanego dla siebie miejsca. Skierował się od razu w stronę swojego ukochanego biurka, które razem z Nestą znaleźli w pobliskim antykwariacie. Miało swoją historie, zresztą jak każdy mebel w tym pomieszczeniu. Usiadł na butelkowozielonym fotelu i ciężko wzdychając otworzył szufladę w której znajdowała się do połowy pusta butelka burbonu. Jonas nigdy nie używał szklanek bo to mogłoby wzbudzić jakieś podejrzenia u jego córki, zwłaszcza, że każde z nich piło wodę z wielorazowych butelek. Powoli skierował trunek do swoich ust i nagle poczuł słodki aromat nuty wanilii i miodu. Ciepło alkoholu rozlało się po jego ciele. Bardzo dobrze znał to uczucie. Od śmierci żony uciekał w alkohol coraz częściej. Przynosiło mu to ukojenie i dzięki temu lepiej sobie radził z myślami, które każdego dnia bezlitośnie go bombardowały. "Gdybym wtedy nie został dłużej w kościele, gdybym do niej zadzwonił, żeby nie wyjeżdżała w tą ulewę, gdybym odwołał spotkanie...." takie zdania jak mantra pojawiały się w jego głowie i tylko dzięki alkoholowi był w stanie na jakiś czas je wyciszyć. Jack i Charles obserwowali go w milczeniu siedząc na fotelach ustawionych tyłem do wejścia. Z zachowania pastora próbowali wyczytać z czym się mierzy, jednak on bardzo dobrze to ukrywał. Nagle Jack wstał i zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Było pełne ksiąg dotyczących każdej wiary. Zaczynając od chrześcijaństwa przez hinduizm kończąc na religiach plemiennych.

-  Widać, że Jonas ma szeroko rozbudowane zainteresowania dotyczące wiary. Ciekawe czy cokolwiek z tego przeczytał.

- Patrząc na jego nudne życie, obstawiam, że nie jeden raz - skwitował Charles.

Jack podszedł do półki i zobaczył mnóstwo butelek wypełnionych bursztynowym płynem. Nachylił się nad jednym i powąchał. Charles przyglądał mu się z zaciekawieniem.

- Herbata. W każdej z tych butelek jest herbata... - powiedział Jack.

- To nie dość, że pastor ma problem z alkoholem to jeszcze bez skrupułów oszukuje swoją córkę.

- Obawiam się, że Vreckley miał rację. Czeka nas tutaj ogrom pracy - podsumował starszy Anioł.

Oboje popatrzyli na siebie ze zrozumieniem i skierowali spojrzenia w stronę pastora, który z szafki w biurku wyciągnął termos i do opróżnionej już przez niego butelki wlał ciecz, która kolorem przypominała burbon.

- Ciekawe co staruszek tam dolewa? - Charles zadał pytanie retoryczne Jackowi.

Jego kompan puścił to mimo uszu i ze skupieniem wpatrywał się jak człowiek, którego kiedyś, lata temu poznał, stacza się w przepaść z której nawet im będzie go ciężko wyciągnąć. Pastor odłożył napełnioną butelkę na półkę przy której stał Jack i z szafki na samej górze wyciągnął nowy alkohol, jeszcze zamknięty. Wrócił z nim do biurka i zwinnym ruchem odkręcił zakrętkę. Wziął wielki łyk  po czym na jego twarzy pojawił się grymas. Ten burbon chyba nie jest tak dobry jak poprzedni, ale alkohol to alkohol. Ma swoje zadanie w tej sytuacji i oboje Aniołów byli pewni, że spisuje się świetnie. Oczy pastora zaczęły powoli zachodzić alkoholowym upojeniem gdy nagle sięgnął po raz kolejny po butelkę. Jack spojrzał szybko na Charlesa i ten już wiedział. Czas na Podszept. W głowie ucznia rozbrzmiały słowa "Luminaris Valthreon" i jego oczy rozbłysły złotym blaskiem. Wpatrywał się z całkowitym skupieniem w stronę pastora i ten nagle zatrzymał rękę w połowie drogi do ust. Rozejrzał się dookoła po czym zakręcił butelkę i odłożył ją do szafki w biurku.

- Nesta zaraz wróci ze szkoły. Muszę podgrzać jej obiad... - wstał i chwiejnym krokiem skierował się w stronę wyjścia. 

Przechodząc przez drzwi zahaczył o próg i wywrócił się uderzając czołem o kanapę. Po jego czole popłynęła strużka krwi.

- Cholera jasna... - warknął pastor po czym z ogromym trudnem wstał i trzymając się mebli powędrował do kuchni. Otworzył lodówkę i zorientował się, że nie przygotował dla Nesty nic na obiad. Opuścił głowę i ze zrezygnowaniem skierował się do kurtki z której wyciągnął portfel, określoną liczbę gotówki, a z szuflady kartkę i długopis. Położył wszystko na stoliku kawowym z informacją dla Nesty "Kochanie, masz tu pieniądze. Zamów sobie coś do jedzenia".

Położył się na kanapie i nawet nie wie kiedy zasnął. Jack spojrzał na Charlesa i kiwnął mu głową z aprobatą. Młodszy Stróż uśmiechnął się ze wdzięcznością. Widząc, że Pastor śpi postanowili trochę rozejrzeć się po domu. Niestety dźwięk wkładanego klucza do drzwi przeszkodził im w tym planie. Nagle do salonu weszła Nesta i z miną pełną przerażenia krzyknęła:

- Co Wy robicie w moim domu?! Dzwonię na policję! - dziewczyna sięgnęła do torby po telefon komórkowy.

Jack i Charles kompletnie zapomnieli o incydencie sprzed paru dni. Każde z nich szukało jakiegoś wiarygodnego wytłumaczenia dlaczego są w jej domu i dlaczego pastor z rozwaloną głową leży na kanapie. Nagle Jack się odezwał:

- Nie nie, czekaj! Jestem Jack. Razem z moim kolegą byliśmy dzisiaj w kościele aby porozmawiać z pastorem na temat tegorocznych spotkań wierzących. Nagle podczas rozmowy Pastor powiedział, że żle się czuje po czym zemdlał. Razem z Charlesem przywieźliśmy go tutaj, żeby mógł odpocząć. Nie mieliśmy niczego złego na celu, na prawdę.

Nesta spojrzała na uśmiechającego się Charlesa. Zaintrygował ją swoim spokojem i idealnym wyglądem. Jak tacy młodzi ludzie mogli być tak elegancko ubrani? Wszystko to dla niej wydawało się bardzo podejrzane, ale nie miała siły aby teraz o tym myśleć. Ważne było tylko to, że jej ojciec jest w domu. Podeszła do niego, spojrzała na ranę na głowie po czym wyciągnęła z szafki plaster i przykleiła ojcu na czoło. Odwróciła się do swoich niespodziewanych gości.

- Dziękuję Wam mimo wszystko za to co zrobiliście. Nie zmienia to faktu, że chciałbym, żebyście już wyszli. Poradzę sobie sama.

Jack i Charles kiwnęli głowami i wyszli z domu zamykając za sobą drzwi. Nesta stała jeszcze przez dłuższą chwilę nie mogąc pozbyć się z głowy myśli, że gdzieś ich już widziała. Poszła do pokoju taty i zdjęła z łóżka koc, którym przykryła śpiącego w salonie pastora. Poszła w kierunku schodów i nagle zamarła...

Przypomniała sobie gdzie ich widziała... Przypomniała sobie skąd zna ich twarze...

To oni wpatrywali się w nią i ojca pare dni temu stojąc przed oknem. Nagle obleciał ją dreszcz i niepokój z którym nie wiedziała jak poradzi sobie w samotności.




Akademia StróżyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz