Prolog (czyli trochę o Harrym Potterze i tabletkach, ale przede wszystkim o MINACH)
Nie leki, a miny podpisane „jak możesz mnie nie pamiętać?" wysysały ze mnie całą energię. Były jak dementorzy. Miałam ochotę najpierw walnąć im wszystkim w twarz, a potem powiedzieć „jak mogło was to zaboleć?". Ludzie w śpiączce zazwyczaj zaprzyjaźniają się z choćby najmniejszą częścią swojej pamięci. Wtedy nie opuszcza ich nawet po przebudzeniu. Widocznie mnie nie polubiła.
Urodziłam się mając 17 lat. Przed przebudzeniem nic nie mogło mieć miejsca, czyż nie? Pamiętałabym. Ta.
Ci obcy ludzie (rodzice?) naprawdę mnie kochali. Ci lekarze naprawdę się starali. Ci „przyjaciele" naprawdę wcześniej pili ze mną piwo, zanim jakaś mama nie zauważyła. I gdyby nie ich miny ja naprawdę zaufałabym od razu. Żywiłam do nich jakąś niechęć sięgającą od umysłu po żołądek od samego przebudzenia, choć niewykluczone, że to mogły być mdłości po przyjmowaniu shitu w tabletkach.
Ale tabletki nie oczekują niemożliwego, nie czekają aż tylko przypomnisz sobie wszystkie lata i dni, nie chcą już mieć spokoju od ciągłego tłumaczenia teraźniejszości. ( Co prawda miałam do tabletek żal, że trudno się je przełyka, ale jakoś łatwiej było mi to znieść niż poznawanie własnego świata, którym tak naprawdę stały się tylko miny. Na samą myśl o tym robi mi się niedobrze).
Moje myślenie okazało się kompletnym błędem trochę uszkodzonej głowy w dniu, w którym moi rodzice - zupełnie obcy ludzie, których nawet imiona musiałam poznać - spędzili wiele krępujących godzin na tłumaczenie życia, którego doświadczałam przed rozpoczęciem nowego. Życia, które pamiętali w najdrobniejszych szczegółach, które opowiadali jak historię sprzedaną w milionach egzemplarzy. Widocznie jeden się nie sprzedał. Jednego nie zapamiętano. (Ależ mam poczucie humoru).
Zanim zdarzyło się nieszczęśliwe zetknięcie się z lśniącym tylko na ułamki sekund porsche, zanim ujrzałam płonące światło, które choć bolało tylko przez chwilę - stało się punktem mojego strachu (wiem, że prawdopodobnie brzmię jak nawiedzona poetka próbująca samej sobie wmówić, że patetyzm jej wypowiedzi ma w sobie coś eleganckiego, ale cóż, inaczej na ten temat wypowiadać się nie umiem, więc zastosowałam metodę, której wybrzmienia nie cierpiałam: mówiłam co czuję). Zanim wydarzył się niespodziewany wypadek samochodowy burzący normę naszej rodziny, urodziłam się 21 października 1997r.; nienawidziłam lalek Barbie; kochałam risotto i kakao; miałam krzywy zgryz i przez 3 lata buntowałam się przeciwko aparatowi na zęby; często tłukłam sobie kolana jeżdżąc na moim pierwszym rowerku; pierwszego chłopaka, któremu obiecałam ślub i trójkę dzieci miałam w wieku 7 lat; spałam przy zapalonym świetle do 12 roku życia; nosiłam balerinki w zimę i nigdy się przez to nie rozchorowałam; kochałam teatr; w wieku 14 lat uznałam, że nie będę nosić stanika; byłam jedyną dziewczyną z mojej klasy, która nigdy nie chciała schudnąć; kiedyś stwierdziłam, że zostanę pastafarianką, ale zrezygnowałam po dwóch dniach przypominając sobie, że nie za bardzo lubię spaghetti.
I oto jest skrót mojego życia do lat siedemnastu,kiedy to rozpłynęło się w powietrzu i pękło jak bańka mydlana, jak roztrzaskanysamochód na autostradzie, a jedynym pozostałym śladem jest wierność, że ciludzie (wszyscy) mnie nie okłamali.
CZYTASZ
Blisko czy daleko
Teen FictionSiedemnastoletnia Sara przez rok będąca w śpiączce spowodowanej wypadkiem samochodowym wybudza się. I nikogo nie pamięta. Dziewczyna poznaje swoje dawne życie i przyzwyczaja się do niego. Do czasu, gdy powoli odzyskuje pamięć w swoich snach… I odkr...