*Czytajcie z piosenką :)*
Choć bardzo byśmy chcieli by było inaczej, najczęściej to nie my dyktujemy warunki zagmatwanej gry, jaką jest życie. To nie my rzucamy kostką. To nie nam przypada zadanie policzenia wyrzuconych oczek. To nie nasza dłoń porusza pionkami. Nie podejmujemy niezbędnych decyzji. Nie wahamy się nad błahostkami. Bo problemem nie było to, kto z kim gra, tylko na jakiej pozycji w owej grze się było. Przynajmniej tak było w moim przypadku.
Myśląc, że jestem zdolnym, może nawet nadzwyczaj utalentowanym zawodnikiem, zaślepiona własnym ego, nie zauważyłam drobnej subtelności, jaką była zamiana miejsc. Z pędzącego na łeb na szyję w stronę mety gracza, stałam się popychanym przez wyższą siłę pionkiem. Zdanym na łaskę innego właściciela kostki. I gdy wciskana na siłę w sukienkę, której nie chciałam i malowana na galę, której już wtedy nienawidziłam, wiedziałam, że perspektywa zmieniła się diametralnie. Każdy był graczem z niezwykłą mocą w dłoni, poza mną. I choć czułam się paskudnie i mentalnie zbierałam się po największej porażce swojego życia, wiedziałam jedno. Zawsze byłam silna. Zbyt niezależna i co najgorsze, uparta. I w sytuacji względnie bez wyjścia, nadal widziałam dla siebie ratunek i zakończenie z godnością. Bo osoby tak pewne swojej wygranej, już nie oglądały się za siebie i zapomniały, że choć to one trzymają wygraną w garści, to tak naprawdę pionki, ich ruchy i zawirowania na planszy, dyktują ich losem. A ja uśmiechałam się na samą tego myśl.
Mogli kłamać mi w żywe oczy i udawać, że nic z tego co się wydarzyło, nie miało żadnego znaczenia. Że nie pozostawiło po sobie piętna w ich sercach, ale ja wiedziałam. I to doskonale. I nadszedł dla mnie moment, by na sam koniec tej przygody zdecydować, jak chcę ją zakończyć. Z godnością? Skruchą? Zemstą stulecia, czy może...nigdy nie stawiałam na oczywiste wybory.
Wysiadłam z samochodu wypełnionego asystentami i managerami, całkowicie przekonana co do własnej, choć tak nagle podjętej, decyzji. Nie patrzyłam na żadnego z nich, a powód takiego zachowania był nazbyt oczywisty. Zdradzili mnie. Każdy z nich z osobna. Bo i w tym przypadku każdy z nich wiedział co się dzieje. Byli wtajemniczeni i nikt z nich nawet nie próbował mnie ostrzec, choć spędziliśmy ze sobą niezliczoną ilość godzin, wzlotów i upadków. Czy mogłam poradzić coś na otaczającą mnie obłudę? Nie. Mogłam za to mieć wpływ na samą siebie. Ocalić się przed ostatecznym stoczeniem się na dno. Bo tak długo jak myślałam trzeźwo i podejmowałam decyzję jako ja, Candice Stone, a nie żądna zemsty kobieta, wiedziałam, że postępuję właściwie. Choć zdradzona kobieta nadal była częścią mnie, a ludzie wokół mnie sobie na nią zasłużyli. Chyba jak nikt inny na tym świecie.
Stąpałam szybko po puszystym, czerwonym dywanie patrząc jedynie na swoje splecione razem dłonie. A flesze obijały się miękko o moją skórę, sprawiając, że na ułamek sekundy zdawała się zrobiona z samych diamentów. Czułam niemalże ich ciepło na swoim karku, a wrażenie było równie niezwykłe, co nic nieznaczące. Bo te światła, te sztuczne, zbyt jasne i rozbłyskające na ułamek sekundy światła nie mogły dać nikomu ciepła. Nawet na jedną chwilę, a my nadal okłamywaliśmy się, że jest inaczej. I to rozumiałam. Jako człowiek mający dokładnie takie same pragnienia co inni. Równie zagubiony i chciwy na zainteresowanie. Omiotłam spojrzeniem otoczenie i uśmiechnęłam się delikatnie widząc chłopaków stojących ramię w ramię tuż przed największym tłumem fotografów. Nie ważne co by się wydarzyło, miejsce tuż przed ich obiektywami zawsze miało być dla nich zarezerwowane. Bo o nie walczyli. Nieważne jak bardzo by temu zaprzeczali, jak bardzo by się tym brzydzili i jak wielce staraliby się, by to ich nie zniszczyło. Było już na to wszystko o wiele zbyt późno. Dopiero teraz to dostrzegłam. Swoje własne spóźnienie w walce o coś co nie miało już prawa do ocalenia. To marzenie już dawno temu zatonęło, a ja choć usilnie pragnęłam i próbowałam przywrócić mu dech, nie dałam rady. Iluzja zatonęła wraz z jej posiadaczami.
CZYTASZ
Powrót Złośnicy.
FanfictionSzkopuł w tym, że nigdy nie planowałam niczego w swoim życiu. Zwłaszcza tego, co mi się przydarzyło. Nigdy nie chciałam tej pracy. Można by rzec, że to ona sama mnie odnalazła. Chcieli prawdziwego szydercy, pragnęli osobę o świeżym podejściu. Zna...