*Czytamy koniecznie z piosenką!*
Everything you want is on the other side of fear – Jack Canfield
Kuszenie.
Czy nie tym zajmujemy się każdego dnia, w każdej wolnej chwili? W każdej nawet najniewinniejszej sekundzie naszego życia? Kusimy los. Kusimy siebie samych. Kusimy siebie nawzajem. Robimy to świadomie. Czasami także kompletnie nie zdając sobie z tego sprawy. Obezwładniamy swoim urokiem. Oślepiamy swoim blaskiem. Osłabiamy przeciwnika swoim uśmiechem. Hipnotyzujemy błyskiem w pełnych pożądania oczach. Otumaniamy ustami rozkosznie zaczerwienionymi od namiętnych pocałunków. A potem pożeramy swoją ofiarę w całości. Bez litości. Bez zastanowienia. Bez cienia poczucia winy. Niczym doskonały drapieżnik nastawiony jedynie na przyjemność, która stała się ulubionym pokarmem. No właśnie. Od kiedy karmiliśmy się czymś tak podstępnym i zmiennym? Kiedy staliśmy się tak zachłanni? Tak wyuzdani. Tak...zepsuci?
Te myśli mnie prześladowały. Zwłaszcza, gdy od kilku dni bez przerwy, nie robiłam niczego poza siedzeniem w niewygodnej pozie i zapisywania tego steku idealnie doszlifowanych kłamstw. Bo choć poszukiwałam prawdy i tak nie miałam nigdy jej znaleźć. Widziałam jej przebłyski i po tak wielu miesiącach zmagań dotarło do mnie, że nie chciałam jej znaleźć. Myślałam, że tak było. Teraz wystarczyła mi jej namiastka. Czy byłam hipokrytką, może? A może po prostu chciałam zachować resztki zdrowego rozsądku, zakończyć swoje zadanie i uciec? I walczyłam ze sobą. Z własnym pożądaniem. Z własny rozsądkiem. Z własnymi pragnieniami. Ciągle. Każdego dnia. Bez przerwy.
Chciałam uciec. Przed samą sobą. Swoim strachem. Może głównie właśnie przed nim. Strachem przed tym kim byłam przy człowieku, w którym tak boleśnie się zakochałam. Bo bałam się wyznać mu swoje uczucia. Powiedzieć mu otwarcie czym się dla mnie stał. Stać się bezbronną. Tak kruchą w jego silnych ramionach. Wiedziałam jednak, że u boku Harrego nie mogłam spodziewać się dobrego, szczęśliwego zakończenia. Nigdy. Może jedynie jego urywek. Przez kilka chwil. Przy dobrych wiatrach kilka dni, może nawet tygodni. I choć było to kuszące, walczyłam z resztkami odruchów samozachowawczych. Kto o zdrowym rozsądku wskoczyłby do wody, wiedząc, że na pewno utonie? Kto wyszedł by na sam środek ulicy, na której doszło do strzelaniny, bez kamizelki kuloodpornej? Kto? No właśnie. Kto? Mało kto pamiętał, że miłość była niczym pole bitwy. Każdy kończył na nim co najmniej ranny. Większość nie dożywała następnego dnia. A ja wiedziałam, już od samego początku naszej znajomości, że zginę już na samym przedbiegu. Od początku tego pokręconego związku, widziałam tylko i wyłącznie jego koniec. Bo i tak bywa. Nie wszystko musi trwać. Czasami wystarcza, że coś w ogóle się pojawiło. Niczym spadająca gwiazda. Intensywna, szybka i znikająca po chwili. I nie przeszkadzało mi to. Uważałam się za szczęściarę, że w ogóle mi się to przydarzyło. Nie każdemu dane było kogoś kochać. Doceniałam ten dar, choć był bolesny.
- W co ja się wpakowałam – pomyślałam rozgoryczona. - W co ja się, kurwa mać, wpakowałam.
I siedziałabym tak godzinami zapisując ten wart miliony stek bzdur, gdyby ktoś nagle nie postanowił mi przeszkodzić.
- Szukałem cię – przysięgam, że ten głos mógłby przywołać mnie z zaświatów.
- W takim razie właśnie mnie znalazłeś – odparłam, nie odrywając oczu od monitora swojego komputera.
- Raczej nie wydajesz się być zachwycona moim widokiem – powiedział z goryczą w głosie.
- Najpierw musiałabym na ciebie spojrzeć – odparłam z przekąsem i mimochodem podniosłam na niego swój wzrok. Od razu tego pożałowałam. Natychmiast natrafiłam na intensywnie zielone, wpatrujące się we mnie tęczówki. W ich głębi dojrzałam pewnego rodzaju podstęp. Tajemniczy, niebezpieczny błysk, który równie mocno mnie intrygował co przerażał. Odruchowo poprawiłam swoją pozycję na niewygodnym krześle i udałam, że absolutnie nie przejęłam się faktem, iż dystans pomiędzy naszymi ciałami drastycznie się zmniejszał. A czułam to dosłownie po swoich kościach. W powietrzu. Na swojej skórze. Zwłaszcza, gdy omiótł ją jego ciepły oddech. Przełknęłam głośno ślinę i zapisałam dokument, który właśnie pisałam. Kto mógł wiedzieć co planuje ten szalony mężczyzna? Nie mogłam pozwolić sobie na utratę godzin mojej ciężkiej pracy. I dobrze przewidziałam jego ruchy, gdyż po chwili mój laptop zatrzasnął się z trzaskiem, a ja zostałam brutalnie obrócona do niego twarzą. Może jednak znałam go lepiej niż mi się wydawało.
CZYTASZ
Powrót Złośnicy.
FanfictionSzkopuł w tym, że nigdy nie planowałam niczego w swoim życiu. Zwłaszcza tego, co mi się przydarzyło. Nigdy nie chciałam tej pracy. Można by rzec, że to ona sama mnie odnalazła. Chcieli prawdziwego szydercy, pragnęli osobę o świeżym podejściu. Zna...