Mit o powstaniu Śmierci

82 8 2
                                    

Witajcie.

Mówię do was jako Daviria, to nie jest początek opowiadania.

Opowiadanie, a właściwie mit, powstał na potrzeby języka polskiego w szkole, co tłumaczy tytuł (tylko, że to, jest już mojego autorstwa :).

Nie przeciągając dłużej, zapraszam do lektury...


W zamierzchłych czasach, ludzie nie znali śmierci ze starości, ani chorób. Umierali dopiero, gdy ktoś dopuścił się strasznego czynu, jakim jest zabójstwo, albo gdy los chciał zakpić sobie z człowieka. Byli niczym bogowie, nieśmiertelni ale też porywczy i zuchwali.

Żył też raz człowiek, potrafiący snuć niebywałe historie. Historie o niezwyciężonych istotach, ludziach, potworach i innych niestworzonych rzeczach. Podobały się one wszystkim. Od małych dzieci, po wykształconych dorosłych. Nieraz wzywany był na królewski dwór, by zachwycał swoimi opowieściami władców lub ich gości. Zawsze osiągał ten cel i zawsze był z niego dumny.

Jego twarz znali wszyscy. Pociągłą, bladą, chudą, ale jednocześnie bardzo przyjazną. Sama ona, zdawała się nie zmieniać, tak samo jak jego żywy, młodzieńczy charakter. Wędrował z miasta do miasta, z kraju do kraju, zarażając wszystkich ciekawością o świecie. Każdy darzył go sympatią, choć ledwie go znali. Wzbudzał zaufanie.

Zawsze jego opowiadania czymś się różniły. Czasem były to tylko detale, ale zmieniały cały bieg historii. Nikt tak nie potrafił mówić jak on, zdawało się, że wymyśla te wszystkie historie na poczekaniu, ale nikt nie potrafił w to uwierzyć. Nigdy też nie spisywał swych słów, ani nikt tego nie robił za niego. Niestety żaden człowiek na to nie wpadł.

Mężczyzna cieszył się swoją popularnością. Zawsze był miły i wesoły. Nawet wtedy gdy miał do czynienia z czyjąś śmiercią, potrafił odwieźć ludzi od rozpaczy i zająć ich głowy swoimi opowieściami, by przestali płakać. To był niezwykły dar.

Jednak mentalność ludzka wygrała. O mężczyźnie zaczęto szerzyć plotki. Najbardziej zastanawiające było to, że pojawiał się przy każdej śmierci. Nawet jeżeli była na drugim końcu kontynentu, on znikąd się tam zjawiał. Nie wszystkie śmierci były z winy innego człowieka, ale na przykład z winy zwierzęcia czy zwykłego przypadku. Jednak i tak zaczęto go podejrzewać.

Pewnego dnia, bajarz zawitał do kolejnego miasta. Poprosił zwykłego człowieka mającego żonę i dzieci o schronienie, a ten, rozpoznając go, udzielił mu jej prawie od razu. Bajarz zorientował się, że mężczyzna się waha. Jednak nie widać było by się tym przejął. Przenocował tam, jednak cały czas czół, że nie jest tu mile widziany.

Rano wyruszył w dalszą drogę, nawet nie prosząc o posiłek. Oczywiście po drodze został zatrzymany, by opowiedział jakąś historię. Chętnie się na to zgodził. Poszedł razem z grupką dzieci i młodzieży na łąkę niedaleko. Wszyscy przysiedli wśród traw i zaczęli nasłuchiwać.

Mężczyzna, nie śpiesząc się, usiadł pod rozłożystym drzewem i zerwał mały, niewinny kwiat o krwistoczerwonych płatkach. Patrzał na niego chwilę, potem spojrzał na wyczekującą gromadkę i uśmiechnął się promieniście.
- Piękny kwiat, nieprawdaż? - zapytał
Wszyscy mimowolnie zawtórowali mu uśmiechem.
- Wiecie jak powstał?
Odpowiedziało mu kręcenie głowami. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, rozbawiony.
- No dobrze, opowiem wam – zamilkł na chwilę, zastanawiając się, po czym zaczął. - Żył kiedyś półbóg imieniem Sang. Był to syn Boga Rebelana. Boga walki i buntu, jak dobrze wiecie. Nieraz, brał udział w bitwach, nawet jeżeli nie wiedział z kim i o co walczy. Kochał okrucieństwo, śmierć i przelewającą się krew. Pewnego dnia, rozgorzała nowa bitwa, a on znalazł się w odpowiednim miejscu i czasie. Zaczął walczyć, znów nie wiedząc z kim ani o co. Był niezwyciężony, a wir walki, porywał go bardzo szybko. Jego ojcu, bardzo się to podobało. Jednak przekroczył granicę rozsądku. Okazało się, że walcząc po jednej ze stron, psuje szyki samemu Dauxowi, władcy wszystkich bogów. Daux, widząc, że słabi ludzie nie są w stanie pokonać niezwyciężonej siły Sanga, zesłał na niego okrutną karę. Śmierć – bajarz zawiesił na chwilę głos, tworząc nastrój, patrzał spokojnie na swoich słuchaczy, którzy wpatrywali się w niego jak zaczarowani. - Sang padł z ręki najzwyklejszego żołnierza. Jego krew, jeszcze długo wsiąkała w użyźnioną trupami ziemię. Wkrótce, zaczęły na niej rosnąć rośliny, a w tym, pierwszy z tego rodzaju kwiatów, który jak wszystkie jego potomne, nosi cząstkę krwi Sanga.

- I Sang już nigdy nie wrócił? - zadał nagle pytanie jeden z chłopców.

- Wrócił, wrócił, ale już nie w tej postaci – bajarz podniósł się z uśmiechem na twarzy. - Ale o tym opowiem wam kiedy indziej.
- Nie! Prosimy! Opowiedz do końca! - wykrzyknęły dzieci.
Mężczyzna zaśmiał się przyjaźnie.
- No dobrze, niech wam będzie.

Usiadł ciężko z powrotem, nie zdejmując uśmiechu z twarzy. Spojrzał po wpatrzonych w niego twarzach i po krótkim namyśle, znów zaczął mówić:
- Daux kilka lat później, zdecydował, że Sang jednak mu się przyda do rozstrzygania wojen oraz pozbawiania życia niewygodnych ludzi. Przywrócił go z powrotem, ale ograniczył jego działania do swoich rozkazów. Trzymał go pod groźbą ponownej śmierci. Sang miał możliwość zabijania we własnym widzimisię, ale tylko pojedyncze osoby i to z uzasadnieniem. Dodatkowo, Daux dał mu zdolność kierowania losem, tak by śmierć zdawała się nie wynikać z jego winy, ale była spowodowana po prostu nieszczęśliwym losem. Postanowił też w pewnym stopniu chronić Sanga przed ludźmi. Przysiągł mu, że jeżeli ktoś z ludzi by go zabił, weźmie go do swojego domu w górach i da mu większą władzę nad losem, pozwoli mu nawet ukarać cały rodzaj ludzki.
- Czyli Sang jeszcze nie umarł? - zmarszczył brwi pewien młodzieniec.
- Nie – odparł rozbawiony bajarz. - Sang nadal istnieje. Trzeba jednak uważać by go przypadkiem nie zabić, bo wtedy, wszyscy ludzie będą się starzeć, umierać, chorować, niezależnie od tego czy będą prawi czy źli.
- Chorować? - zapytała jedna z nielicznych dziewczynek, nie wiedząc o co chodzi.
Czół na sobie niezrozumiałe i jednocześnie ciekawe spojrzenia.
- Tak - odparł mężczyzna, nadal z uśmiechem. - Opowiem wam innym razem co to są choroby, ale teraz... - nie dane mu było jednak dokończyć.
Nagle usłyszeli krzyki i bieg kilku osób. Przez pustą, spokojną polanę, przebiegało kilku rosłych mężczyzn z bronią w rękach. Słuchacze poderwali się jak oparzeni i zaczęli uciekać w gęsty las. Bajarz jednak nie zdążył postąpić nawet kroku, kiedy usłyszał:
- To ty zabiłeś moją rodzinę! - krzyczał jeden z mężczyzn zrozpaczonym głosem. - Ja to wiem!
Bajarz spojrzał na biegnących i nawet nie zorientował się kiedy wystrzelona z kuszy strzała, przebiła jego tors. Spojrzał na swoją pierś. Jego twarz nie wykrzywił nawet drobny grymas bólu, zaskoczenia czy strachu. Mężczyźni przystanęli, zdziwieni reakcją przestrzelonego. Ten nagle podniósł głowę i spojrzał na nich. Jego chytry wzrok w zestawieniu z trupio bladą twarzą był przerażający. Drgnęli niekontrolowanie, gdy zauważyli jak bajarz zaczyna się śmiać. Tak jakby usłyszał najzabawniejszą rzecz na świecie. Uniósł głowę i zanosił się śmiechem. Po chwili, gdy jego śmiech już nieco ucichł, spojrzał na atakujących, znów takim wzrokiem i nagle stało się coś jeszcze bardziej nieoczekiwanego. Bajarz po prostu zniknął sprzed oczu mężczyzn. Zniknął w asyście czerwonej niczym krew pary i niezrozumiałych, przerażających szeptów.


OpowiadaniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz