Witajcie.
Mówię do was jako Daviria, to nie jest początek opowiadania.
Po pierwsze. Opowiadanie zawarte w tym rozdziale NIE JEST MOJEGO AUTORSTWA, ale innej, niezwykłej osoby, którą mam nadzieję kiedyś poznacie, bo naprawdę warto.
Po drugie. Opowiadanie, a właściwie mit, powstał na potrzeby języka polskiego w szkole, co tłumaczy tytuł.
Po trzecie i najważniejsze: Większość sytuacji odbyła się naprawdę.
Nie przeciągając dłużej, zapraszam do lektury...
Ludzie to wyjątkowo dziwne istoty. Nigdzie nie znajdziemy dwóch takich samych osób. Nawet bliźnięta w jakiś sposób są od siebie różne. Jest w tym wyjątkowość. Jednak ona zanika. Gubi się gdzieś w natłoku problemów, emocji i materializmu. Wszyscy stajemy się jednakowi, dostosowujemy do otoczenia i ludzi, z jakimi przebywamy. Chcemy na siłę zostać zaakceptowani, a tak naprawdę zatracamy siebie, zaś targający nami ból i emocje kryjemy w sobie.
Oczy są lustrami duszy. Nieważne, jak bardzo zmuszalibyśmy nasze twarze do uśmiechu, te dwa kolorowe punkciki powiedzą prawdę za nas. Mało kto jest zdolny to odczytać, mało kto jest w stanie takiemu człowiekowi pomóc. Szczególnie, że jego dobra wola i chęć ratowania jest nagminnie odrzucana i wyśmiewana.
Przyszło nam żyć w okropnych czasach.
A Ignis doskonale o tym wiedziała.
Była to średniego wzrostu dziewczyna o ciemnych włosach i dużych szarych oczach. Mieszkała w domu jednorodzinnym wraz z matką. Nie miała ojca, zmarł on, gdy dziewczynka skończyła 10 lat.
Ignis była nietypowym dzieckiem. Odkąd tylko zaczęła chodzić, wszędzie „było jej pełno". Uwielbiała obserwować, kiedy babcia przygotowywała obiady, z dziadkiem chodziła łowić ryby i oporządzać się w gospodarstwie, gdy tylko przyjeżdżała na wakacje. Starała się być największą radością dla swojej matki, najlepszą przyjaciółką rówieśników, wsparciem dla każdego człowieka. Wciąż chodziła uśmiechnięta. Jednak za tą maską krył się smutek, którego nikt nie widział. Jej oczy z roku na rok traciły blask, stając się matowe.
Mimo wewnętrznych demonów, z którymi zmagała się każdego dnia, wyrosła na wrażliwego i pomocnego człowieka. W tym spełniała się najbardziej, wniesieniu pomocy mimo, że - jak mówiła - sama nie była sobie w stanie pomóc.
Ten dzień nie zapowiadał się być wyjątkowy. Codzienna rutyna na pierwszy rzut oka również nie miała ulec zmianie. Pobudka, śniadanie, szkoła i nauka, dom, sen. Pierwsze trzy etapy dość szybko zostały spełnione. Ignis z ulgą opuściła budynek szkoły, a jesienny wiatr owiał jej twarz. Słońce zakryte było burą warstwą chmur. Podnosząc kołnierz płaszcza dziewczyna ruszyła w drogę.
Szła dobrze znaną drogą zagłębiona we własnych myślach. Lubiła ten stan chwilowego wyłączenia się, odseparowania od rzeczywistości. Często przypłacała to dziwnymi spojrzeniami ze strony rówieśników, jednak przez lata nauczyła się to ignorować. Po raz kolejny tego dnia zaczęła rozmyślać na temat ówczesnych jej ludzi. Bolała ją ich obojętność i materializm, utracona umiejętność dostrzegania radości w drobnostkach, dominacja pieniądza nad życiem... A przede wszystkim fakt, że nie była w stanie nic na to zaradzić. Że każda chęć, czy próba kończyła się fiaskiem.
Jej rozmyślania zostały przerwane nagłym zderzeniem z czyjąś sylwetką. Dziewczyna wymamrotała przeprosiny i uniosła wzrok. Zobaczyła przed sobą wyższego od niej o głowę chłopaka w okularach. Nie zareagował krzykiem, wręcz przeciwnie - zaśmiał się w odpowiedzi. Ignis poznała go, to był Pezus. Poznali się przez jedne z zajęć dodatkowych w szkole. Okularnik zawsze wydawał się pałać optymizmem. Tym razem było inaczej. Ignis zobaczyła coś w jego oczach. Głęboki smutek.
CZYTASZ
Opowiadania
NouvellesCzasami coś mnie tchnie i po prostu piszę krótkie opowiadania, nieraz nawet nie mają one strony. Nie są ze sobą połączone niczym i są w różnych kategoriach. Zazwyczaj po prostu łączę świat rzeczywisty z fantastyką albo SF. Są to moje uczucia przelan...