Rozdział I - Olśnienie

221 8 1
                                    

STARTUJEMY Z DRUGĄ CZĘŚCIĄ! MIŁEGO CZYTANIA! :)

Westchnęłam i rozłożyłam się na hamaku w promieniach marcowego słońca. Tu, trzy pięter nad ziemią, w willi na wzgórzu, był piękny widok na Seul.

Pokochałam to miasto jak żadne inne na całym świecie. Tu odnalazłam samą siebie. Dowiedziałam się, kim jestem i co potrafię. Pokazałam sobie i światu, do czego jestem zdolna. Byłam so...

- EONNIE!!!

Tak, one ze mną zostały.

- Rusz tu dupę!!!

- IDĘ!!!

Pomyślałam, że na budowie - czytaj, nieskończonej-willi-mojej-i-Su Ho - będzie panował spokój, zawieszę sobie hamaczek, poczytam w spokoju. Niedziela, zgodnie ze starym, polskim zwyczajem panów robotników odesłałam do domów, i sama zaległam z książką.

Ale nie, bo Sara.

- Coś ty maknae znowu narobiła?! - w japonkach strasznie trudno zbiegać po betonowych schodach. Śliskie to to strasznie. - SARA! - wpadłam do maleńkiego pomieszczenia, pięć metrów na cztery, nieśmiało przycupniętego w bocznej pseudo-nawie domu. Czyli mojej przyszłej kuchni.

- Maknae, mówiłam, nie rób sama kakao. - westchnęłam, widząc szczupłą dziewczynę i ciemno-kasztanowych włosach i buzi rasowej Indianki z czajnikiem w ręku, w pustej, białej kuchni, nad drewnianym blatem składanego stołu. - Poparzyłaś się?

Skinęła głową.

- NO TO ZAPIERDZIELAJ DO ŁAZIENKI! - czyli kolejnego, białego pomieszczenia, z kibelkiem, prysznicem z różową zasłonką w kwiatki i zlewem. Nad zlewem wisi prostokątne lusterko, a w nim widziałam odbicie twarzy Sary i łezki spływającej po policzku, gdy ochładzała dłoń zimną wodą.

- Beter? - spytałam.

- Macz beter. - uśmiechnęła się do mnie. Ach, te nasze głupie teksty, typu ,,Szit hapens. TAKIE SZIT NIE POWINNO HAPENS" albo ,,Jogurt? Jogurt!". Wkurzające, niezrozumiałe dla innych, ale nasze.

Nucąc ,,I" panienki Tae radośnie przemierzałam puste, rozległe korytarze domu. Kierowałam się w stronę wyjścia na dach, który urządziliśmy jak patio - płaski, ze sztucznymi roślinami tu i tam, a na środku walniemy altankę z podwójnym łóżkiem, żeby wieczorem się wylegiwać i patrzeć na miasto. Teraz jednak jedynym wyposażeniem były dwie sztuczne palmy w ciężkich donicach, a między nimi zawieszony hamak. Z radością rzuciłam się na szeroką płachtę materiału i w tym momencie zadzwoniła Blond Eonnie.

- Moshi moshi, Dongsaend desu. - zaświergotałam w słuchawkę.

- Masz tam Sarę?

- Dwa piętra niżej. Nie chce mi się do niej schodzić.

- Jest sprawa! Ważna!

- Nigdzie się stąd nie ruszam. - ostrzegłam.

- Nie musisz. Wyślij Sarę do SM.

- Po coooo...

- Bo jest problem, o Boże! Nie możesz do niej wysłać sms'a?!

Posłusznie rozłączyłam się.

Do: DONGSAENG

Kare-eonnie czegoś chce. Masz w podskokach zapie*dalać do wytwórni.

Od: DONGSAENG

Gdzie jesteś?

Do: DONGSAENG

Na dachu.

Od: DONGSAENG

Czego Kara chce?

Do: DONGSAENG

Nie wiem, mówi, że jest problem.

- WIKTORIA! - niechętnie zeszłam z leżanki i wychyliłam się za barierkę dachu. Sara stała na podjeździe i machała do mnie kluczykami do mazdy.

- MOGĘ TWOIM?!

- TAK! JEDŹ!

Godzina spokoju.

***

Po dwudziestu minutach czytania znudziły mi się znane na pamięć losy Harry'ego, i ruszyłam na trzeci dzisiaj obchód po domu.

Zaczęłam od góry. Trzecim piętrem był w rzeczywistości rozległy strych, chwilowo przerobiony na składziko-spiżarnio-burdelnik. Było tam wszystko: od pudeł z ubraniami, książkami i meblami, przez słoiki kiszonych ogórków, dżemów i zamrażarki z truskawkami zmiksowanymi z miętą i cukrem, po kosze z suszonymi przyprawami i składane szafki z narzędziami.

Na drugie piętro schodziło się drabiną przez sufit, w rogu korytarza. W tym pustym, otynkowanym na biało korytarzu, po bokach znajdowały się drzwi do biblioteki, naszej sypialni i dwóch dużych pokoi, na razie bez konkretnego zastosowania. Kiedy zaproponowałam dwa dodatkowe pomieszczenia, Su Ho stwierdził, że nie mają one żadnego sensu, ale kiedy z gigantycznym rumieńcem tłumaczyłam mu, PO CO PRZYSZŁEMU MAŁŻEŃSTWU DWA DODATKOWE POKOJE, z wielkim wytrzeszczem oczu zgodził się na nie bez dalszych komentarzy. No więc dziecięce sypialnie skończyliśmy jako pierwsze - wyłożyliśmy panelami i pomalowaliśmy jedną na zielono, drugą na niebiesko - a następnie zamknęliśmy je na klucz. Nasz pokój natomiast, dzięki mnie, miał wytyczone co do centymetra, gdzie-co-i-kiedy będzie stało. Biblioteka była potężnym, kwadratowym pomieszczeniem, wkrótce mającym zostać pomalowanym na ciemne, ciepłe kolory, wyłożona dywanami, kanapami i długimi półkami wzdłuż ścian.

Parter miał pozostać śnieżnobiały. Gdy wchodziło się z pół okrągłego ganku przez duże drzwi, wkraczało się do gigantycznego holu, wyłożonego wielkimi, kwadratowymi płytami. Po prawej znajdowały się dwa łukowate wejścia do kuchni, a po lewej - dwa do salonu. Tam, dzięki mojemu zdzieraniu gardła na wszystkich dookoła, po środku wykopano zgrabne wgłębienie, a w nim staną stolik kawowy, niska kanapa i dwa fotele. Oczywiście nie obeszłoby się bez marmurowego kominka , drewnianego podwyższenia z fortepianem i szklanych drzwi prowadzących na ogród.

Tam właśnie skierowałam swoje kroki. Wyszłam na świeże powietrze. Skoszona trawa, wykopany basen, jeszcze pusty, altanka, huśtawka, taka do leżenia i opona na drzewie w głębi ogrodu... Wyglądał jak z bajki.

- Wiktoria! Wróciłem!

Uśmiechnęłam się i powoli odwróciłam.

W moją stronę szedł Anioł.





OdcienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz