#25

4.7K 383 4
                                    




Usiedliśmy w poczekalni. Zacząłem odtwarzać słowa kobiety. Nie zażyła  tabletki. To nie były żadne witaminy, tylko tabletki które pomagały  pracować jej płucą. W tym momencie przyszła mi myśl. Amanda wybiegająca  do pokoju Danieli. Szukała bluzy. Daniela powiedziała że włożyła ją do  prania. Amanda rzuciła w nią telefonem mówiąc coś o Lucasie. A dokładniej o  ich 'planie'. Wybiegła wściekła. Pewnie miała tabletki w kieszeni.  Cholera. Oni skrzywdzili moją małą! Nie odpuszczę im tego.

Wściekły  wstałem i agresywnie podeszłam do Danieli, która patrzała się na mnie z  lekkim uśmieszkiem, tak jak by ta sytuacja była śmieszna. Złapałem ją  za bluzę i podniosłem wściekle w górę, a jej uśmiech zamienił się w  grymas, i wyglądała na przestraszoną.

- Gdzie masz swój telefon?!
Warknąłem.
- Benjaminie co się stało?

Usłyszałem głos mamy Amandy, a kontem oka widziałem jak ojciej Danieli się podnosi. Puściłem Daniele, a ta upadła na ziemie.
- Daj mi swój telefon!
Krzyknąłem wystawiając rękę oczekując go. Daniela się tylko zaśmiała.
- Chciał byś.
Powiedziała,  czym mnie tylko wkurzyła jeszcze bardziej. Złapałem ją, podnosząc ją, i  bez wachania włożyłem ręce do jej kieszeni w bluzie. Daniela próbowała  się wyrywać i bić mnie, ale to na nic. Wyciągnąłem go.
- Ben co ci do cholery odbiło?!
Usłyszałem głos zdenerwowanego ojca.
- O co mi chodzi? Przez pańską córkę, mała teraz walczy o życie! Coś kurwa jeszcze?!
Warknąłem  otwierając wiadomości od Lucasa i pokazując mu je. Ten zaniemówił, i  wyglądał na zdezorientowanego. Usiadł ponownie na swoje miejsce.
- Coś ty zrobiła?
Powiedział zwracając się do Danieli.
- A co do Lucasa, to ja się z nim rozprawie sam.
Powiedziałem  ruszając w stronę wyjścia. Słyszałem głos mamy małej, która próbowała  mnie zatrzymać, ale nie myśląc o tym wyszedłem że szpitala. Wsiadłem do  auta, i napisałem z komurki Danieli do Lucasa.
- Hej jesteś nadal w nowym yorku?
- Tak a co?
- Spotkajmy się. Amanda w szpitalu, chyba nie przeżyje, dobry plan.
- Ok, ile zajmie ci dojechanie?
- 10 minut. W central parku. W lesie.
- Kk.
Ruszyłem. Czułem jak wściekłość domaga się wydostania ze mnie. Jeszcze chwila, a Lucas pożałuje tego, że w ogóle żyje.

Jakie  szczęście że Bridgeport leży nie daleko od Nowego Yorku. Po nie całych  dziesięciu minutch byłem pod central parkiem. Wyszedłem zatrzaskując  drzwi. Wyciągnąłem telefon i napisałem.
- Jestem tu.
Po czym  ukryłem się za jakimś drzewem i czekałem na Lucasa. Po kilku minutach  usłyszałem czyjeś kroki i ujrzałem jakąś wysoką sylwetkę. To on. Gdy  podszedł dość blisko wyciągnął telefon i napisał do Danieli, bo po chwili  dostałem wiadomość.

- Nie widzę cię. Nie baw się ze mną w chowanego koteczku.

Koteczku? Proszę powiedz że nie ma nic pomiędzy nimi bo to by było obrzydliwe.
- No, no, no. Od kiedy jesteście na 'koteczku' do siebie?
Powiedziałem  powoli wychodząc zza drzewa i powolnym krokiem zmierzając w jego  stronę. Lucas wyglądał jak by się przestraszył? Zdziwił? Jedno i to  samo.
- Co ty tu robisz?
Powiedział biorąc krok w tył. Nie przestając iść w jego stronę powiedziałem.
- Chciałem pogratulować zajebistego planu.
Powiedziałem łapiąc go za fraki, przybijając do drzewa i spojrzałem mu w oczy.
- I przy okazji sprawić że pożałujesz że się urodziłeś.
Powiedziałem po czym z całej siły wbiłem mu pięść w brzuch. Lucas skulił się, i spadł gdy go puściłem.
- To było za to jak się odzywałes do małej.
Uniosłem  jego twarz i przywaliłem mu rozcinając mu warge. Krew zaczęła się  sączyć i ciurkiem wylatywać i brudząc mu jego białą koszulę.
- To było za wkręcenie Danieli, i kazanie jej schować jej tabletki.
Powiedziałem po czym zadałem mu kolejny cios w twarz, chyba łamiąc mu nos.
- To było za wepchniecie jej do rzeki.
Powiedziałem  czując jak łzy zbierają mi się pod powiekami. Zacisnąłem pięści,  próbując je zatrzymać. I z całej siły, rozładowując resztkę złości  jaka we mnie tkwiła, i zadałem mu cios w jego klatkę piersiową, słysząc  jak odbieram mu dech.
- A to za skrzywdzenie mojego całego świata. Amandy.
Powiedziałem i czułem jak palące łzy spływając mi po policzkach bez litości.

^

Wróciłem  do szpitala, gdzie zastałem tylko mamę Amandy, która siedziała  zdenerwowana przeplatając bransoletkę którą dostała kiedyś zrobiona przeze  mnie i Amande. Usiadłem obok niej, i ją objąłem.
- Coś wiadomo?
Zapytalem, a ona tylko pokręciła bezsilnie głową.
- Gdzie reszta?
Zapytałem na co ona cieżko westchnęła i się wyprostowała.
- Stephan że tak powiem się zawiódł na Danieli. Ym.. Zaczął krzyczeć że jedzie do matki, że jest taka jak ona.. Sama nie wiem.

----------------------------------------------

Dziękuje za ponad 2K <3 Piszcie co o tym sądzicie to bardzo motywuje i dziękuje! :>
Jak myślicie? Co się stanie z Amandą?

Just Friends©Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz