Rozdział 7

3.1K 312 24
                                    

Wiatr hulał jak oszalały, tarmosząc włosy Jamesa, choć na jego czuprynie i tak już panował bałagan. Razem z Lily spacerowali po pustszej niż zazwyczaj Ulicy Pokątnej. Połowa sklepów była zamknięta, ale jego żona i tak uparła się że trzeba zrobić bożonarodzeniowe zakupy, choć warto dodać, że do świąt zostały jeszcze dwa tygodnie. Nie chodziło jej jednak o kupno produktów na wigilijny stół, ale okularnik był pewien, że na te tortury jeszcze przyjdzie czas. Jakiś zakapturzony mężczyzna rzucił im zdziwione spojrzenie i pobiegł dalej. James złapał Lily za rękę, nie tyle w geście miłości, co opiekuńczości. Kiedy wcześniej prosił ją, żeby wzięła Pelerynę Niewidkę, wyśmiała jego pomysł. Musiał przyznać, że bardzo się martwił o swojego Kwiatuszka, jak zaczął ją nazywać w myślach, tym bardziej, że zdumione miny przypadkowych przechodniów na ich widok mówiły same za siebie - nikt o zdrowych zmysłach nie wybiera się na przechadzkę w takich czasach. Szczególnie utwierdził się w tym przekonaniu, gdy trzy tygodnie wcześniej był na pogrzebie swoich rodziców, zamordowanych w śnie przez śmierciożerców. Niestety, jego żona była jeszcze bardziej uparta niż on sam.

- Liluś, wracajmy już... - powiedział błagalnym tonem.

- Jeszcze musimy zajrzeć do Esów i Floresów, proszę! Podobno mają promocję na książki Gilderoya Lockharta! - roztopiła go spojrzeniem zielonych oczu, na których kończył i zaczynał się świat.

James westchnął cicho, oznajmiając swoją przegraną.

- I to ja jestem ten nieodpowiedzialny!

Pocałowała go w policzek.

- Jesteś.

Nagle tuż przed nimi dosłownie zmaterializowały się trzy czarne postacie. Lily zdusiła krzyk. James rozejrzał się szybko i w ułamku sekundy wyciągnął różdżkę, zasłaniając jednocześnie swoim ciałem żonę.

- Kim jesteście? - warknął, choć odpowiedź była dla niego oczywista.

Jedna osoba odrzuciła do tyłu ciężki kaptur. James zachłysnął się powietrzem, gdy rozpoznał w niej kuzynkę Syriusza, Bellatriks, którą znał tylko ze zdjęć i niezbyt miłych opowieści.

- Nie znasz nas? - Bellatriks skrzywiła się w drwiącym uśmiechu.

- Bellatriks Black - wykrztusił z odrazą, która nie umknęła jej uwadze.

- Lestrange - odparła cierpko. - Choć z obu rodzin jestem dumna. Ty nie powinnieneś być zadowolony ze swojej... Potter. Zdrajcy krwi, co? - zerknęła z pogardą na Lily, która zrezygnowała z ukrywania się za plecami męża i stała z nim ramię w ramię, z wysoko uniesionym podbródkiem i różdżką, kiedy Bellatriks kontunuowała. - I szlamy...

Czerwony promień jakiegoś niewerbalnego zaklęcia wydostał się z różdżki kipiącego złością Jamesa i uderzył w mur nad głową śmierciożerczyni.

- YAXLEY! CARROW! - wrzasnęła. - Przypilnujcie Pottera i tą szlamę, żeby siedzieli grzecznie. Nie jesteśmy tu, żeby walczyć - ostatnie zdanie skierowała do Jamesa i Lily.

Jeden z dwóch pozostałych zakapturzonych śmierciożerców zrzucił kaptur.

- Od kiedy to ty nam rozkazujesz, Bellatriks? - zapytał.

- Od kiedy Czarny Pan zlecił mi osobiście dowodzenie tej misji, Yaxley - fuknęła, a ton jej głosu sugerował, że powtarzała to ostatnio bardzo często i z lubością opowiadała o dostąpieniu tego zaszczytu.

- Czego od nas chcecie? - wycedziła Lily szarpiąc się z przytrzymującym ją śmierciożercą zwanym Yaxley'em.

- A czego Czarny Pan mógłby chcieć od szlamy? - warknął.

James wyglądał, jakby miał się rzucić na mężczyznę, ale uniemożliwił mu to mocny uścisk drugiego z nich.

- Streszczaj się, Bellatriks - polecił.

- Potter, Czarny Pan chciałby cię... no dobra, was widzieć - odparła z lekkością.

- Co?! Po co?! - zdziwił się James.

- Chce, żebyście do niego dołączyli... Choć szanse tej laleczki są raczej niewielkie - Bellatriks wydęła usta z udawanym współczuciem.

- Nigdy do niego nie... - oburzył się James.

- To może być dobry pomysł - przerwała mu Lily.

Wytrzeszczył oczy.

- Zwariowałaś?!

- Mówię poważnie - odparła i rzuciła mu spojrzenie "Zaufaj mi, mam plan". - Nie oszukujmy się, przecież wiadomo, kto wygrał tę wojnę.

Bellatriks klasnęła w dłonie.

- Dokładnie! - wykrzyknęła z fanatyzmem w oczach. - To co, będziecie grzeczni i pójdziemy do Czarnego Pana teraz?

- Musimy się zastanowić - oznajmiła Lily. - Ale nie jestem pewna.

James przełknął ślinę.

- Dobra... Macie czas do, powiedzmy, środy o północy. Tylko pamiętajcie - Bellatriks uśmiechnęła się złowieszczo. - Czarny Pan nie lubi nieposłuszeństwa.

Zanim którekolwiek z nich zdążyło coś odpowiedzieć, kobieta teleportowała się, a za nią zniknęli też śmierciożercy.

- I tym wesołym akcentem kończymy - wymamrotał James.

Lily rzuciła się w jego ramiona.

- Już myślałam, że nas zabiją, słowo - wyszeptała.

Pokiwał głową i zaczął mechanicznie głaskać ją po włosach.

- Przykro mi, ale już dzisiaj nie kupisz żadnej książki tego całego Lockharta - James uniósł kącik ust.

- Wracajmy - zgodziła się.

Chwilę później również się depoetowali z cichym trzaskiem.

Za mało czasuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz