Przecisnęłam się przez szpare w drzwiach wciagając brzuch do granic możliwości. Jeśli przesunęłabym je chociaż o milimetr skrzypniecię by mnie zdradziło. Blade promienie słońca które dopiero wzeszło próbowały się przebić przez codzienną warstwę grubych chmur. Zagryzłam wargi...jeszcze tylko chwila. Dzięki skarpetom udało mi się zrobić niemal niesłyszalny krok na korytarz i oto byłam wolna. Wyciągnęłam rękę po leżący na podłodze brązowy plecak z fredzlami...
-Dokąd się wybierasz Mir? -Usłyszałam głos mamy tuż za moimi plecami. Niemal krzyknęłam odwracając się w jej stronę z szybkością błyskawicy.
Mama jak zwykle wyglądała jak modelka z wybiegu. Miała około 170 cm wzrostu, długie blado bląd włosy do pasa które kreciły się jak po lokówce, była chuda jak modelka ale przy tym miała idealne kobiece krągłości, jej kocie zielone oczy były podkreślone ciemnymi długimi rzęsami a jej usta były pełne i ciemne, piękne jak u Kayle Jenner. Wszyscy jej znajomi wciąż powtarzali mi że jestem identyczna jak ona chociaż ja miałam co do tego spore uwagi. Przede wszystkim moje włosy nie kręciły się tak pięknie jak jej, do jej wzrostu nadal brakowało mi około 5 centymetrów,moje kobiece krągłości wciąż były jak u czternastolatki, moje oczy były większe i ciemniejsze a usta często przybierały kolor jak u topielca.
No i moja skóra poprostu nie wchłaniała słońca, byłam blada a gdzie nie gdzie przeswitywały mi na skórze blade piegi.
-Mamo już wstałaś? -Udałam zdziwienie a potem uśmiechnęłam się niewinnie.- Ja chciałam tylko skoczyć na targ a wiesz że to na drugim końcu miasta, a nie chce żeby potem wykupili mi wszystko.
Mama przekrzywiła głowę dając mi do zrozumienia że jestem głupia jeśli sądzę że to kupi.
-Kochanie, jest czwarta trzydzieści, dla większości świata to środek nocy, targ zaczyna się o ósmej. -Powiedziała spokojnie. Miała piękny kobiecy głos którego słuchało się z przyjemnością, miałam nadzieję że mój choć trochę przypomina jej.
-Tak ale kobiety które sprzedają to co mnie interesuje przychodzą dużo wcześniej. -Jęknęłam krzywiąc się jak dziecko.
Mama uniosła jedną brew do góry.
-A co takiego cie interesuje?
O matko! Myśl myśl myśl...
-Kwiaty.-powiedziałam z uśmiechem.
-Kwiaty.-powtórzyła mama niedowierzając.
-Mir ty nigdy nie lubiłaś kwiatów.-dodała po chwili.
-Nie nie lubiłam, ja poprostu nie miałam nigdy okazji żeby zabrać się za ogrodnictwo.
Czułam się coraz bardziej przygniatana jej podejrzliwym wyrazem twarzy.
Oparłam się o ścianę plecami a plecak położyłam na podłodze uważając żeby nic w nim nie wydało dźwięku co mogłoby mnie zdradzić.
-Okej czyli od dzisiaj moja córka kocha kwiaty?-spytała tak jakby mówiła :"jesteś pewna że nie wymyślisz nic lepszego?"
-Tak mamo kocham kwiaty, mogę już iść? -Spytałam z lekkim naciskiem.
Moja rodzicielka potarła czoło a potem wskazała ręką schody.
Oderwałam się od ściany z przesadnym entuzjazmem i ruszyłam na dół.
-Mam się ciebie spodziewać na kolacji?-usłyszałam jeszcze jej pytanie.
-Nie obiecuje. Kocham cie.-odkrzyknełam w tej samej sekundzie kiedy zatrzasnełam za sobą drzwi domu.
Dzień był jak zwykle ciepły ale chmury uniemożliwiały słońcu przesadne grzanie.
Na zielonej trawia wokół mojego domu nadal zbierały się kropelki rosy. Drzewa stały w bezruchu nie wydając z siebie najcichszego szelestu. Ulica była pusta nielicząc oczywiście stojącego pod ścianą gościa do którego zapewne nie zbliżyłaby się większość osób.
Stał w lekkim cieniu jego kruczo czarne włosy opadaly na opaloną twarz. Był dużo wyższy ode mnie, chudy i lekko umięśniony. Jego ciemno szare oczy spoglądały na mnie z lekkim zniecierpliwieniem. Usta zaciskał w wązką linie kiedy przeszłam przez ulicę nie spuszczając z niego oczu.
Czarny kolczyk w jego dolnej wardze wciąż się poruszał co oznaczało że tykał go językiem, a robił to niemal na okrągło.
-Przepraszam Patrick ale moja mama mnie przyłapała a wiesz jaka ona jest musiałam się tłumaczyć ze wszystkiego ale wkóńcu dała mi wyjść, przypomnij mi że muszę kupić jakiegoś kwiatka.-powiedziałam odrazu, on wysłuchał mnie a potem uśmiechnął się jak dzieciak.
-Co?-spytałam go odrazu. Chłopak przechylił głowę pokazując mi że ma w uszach słuchawki. Świetnie, nagadałam się po nic.
Szybkim ruchem wyrwałam mu słuchawki zanim zdążył zaprotestować.
On uśmiechnął się jeszcze szerzej a potem pryciagnął mnie do siebie i pocałował delikatnie.
-Cześć Kate Moss.-powiedział tym swoim sexownie zachrypnietym głosem.
-Jeśli nie przestaniesz mnie tak nazywać ja też wymyślę ci głupią ksywke. -Mruknęłam poczym pociągnęłam brzeg jego koszuli żebyśmy ruszyli. Z ociaganiem oderwał się od ściany i ruszył obok mnie.
-To nie jest głupia ksywka, to najlepsza modelka świata a ty mi ją przypominasz tylko jesteś ładniejsza. -Powiedział po chwili łapiąc mnie w tali. Dźgnęłam go palcem między żebra tak że odrazu odskoczył i zaczął pocierać bok z urażoną miną.
-Obiecałeś żadnych komplementów. -Przypomniałam mu naciągając na plecy brązowy plecak.
Miałam dziś na sobie dzinsowe spodenki z wysokim stanem i luźną białą przeswitującą bluzkę za ściągaczami nad pępkiem i nad łokciami. Wokół szyji miała wychawtowane szarą nicią piękne wzory. Na szyji miałam swój codzienny talizman dwa czarne rzemyki a na nich lapis lazuri i opium.
- Okej okej pamiętam. Posłuchaj pomyślałem że wpadniesz do mnie podem możemy coś obejrzeć albo niewiem...zasadzić kwiatki.
Odwrociłam się do niego.
-Ej słyszałeś co mówiłam!
-Możliwe że kiedy akurat mówiłaś skończyła się piosenka. -Wyszczerzył się ukazując szereg idealnie prostych zębów.
-Jesteś okropny.-przewrociłam oczami.
-Och wiem o tym mała Kate Moss...-powiedział zbyt poważnie. Ściągnęłam brwi ale postanowiłam nie pytać co miał na myśli wywiązałaby się z tego kolejna kłótnia a ja nie chciałam znów stracić jedynego przyjaciela...
CZYTASZ
The witch from New Orlean
FantasyMam na imię Miranda, mam siedemnaście lat. Od urodzenia mieszkam w Nowym Orleanie. Od ponad dwóch lat próbuje odkryć coś wiecej w sprawie mojej mocy... mocy, Jezu to nadal brzmi strasznie idiotycznie. No cóż niewiem czy mogę się tak nazywać ale myśl...