Siedziałam na podłodze w salonie Patricka w jednej recy trzymając szklankę z coca colą a w drugiej wielką książkę.
Po chwili chłopak usiadł obok mnie oboejmując mnie ramieniem. Wtuliłam twarz w jego szyję i westchnęłam.
-Aż tak przejmujesz się tym wszystkim?-spytał po chwili.
-A ty się nie przejmujesz?!-spytałam go z lekką złością.
Od dwóch lat wiedziałam o swojej magi a on od prawie roku, gdy mu powiedziałam nie uwierzył mi ale gdy któregoś razu szliśmy wieczorem ulicą i przez przypadek podniosłam kota na wysokość dwóch metrów uwierzył odrazu. To było coś niesamowitego, niespotykalnego i nienaturalnego a on już jakby się tym znudził.
-Nie że się nie przejmuje ale myślę że nie powinnaś się tak ciągle stresować, Twoja magia się nie ujawnia.-uspokoił mnie.
-To że przez parę tygodni nic się nie dzieje nie znaczy że nie jest niebezpieczna. A jeśli nagle wybuchnie i coś się komuś stanie?
Patrick także westchnął.
-Masz rację,poprostu nie potrafię się w to zaangażować...ale jestem z tobą, zawsze.-powiedział powoli.
-Wiem.-szepnęłam i podniosłam głowę żeby go pocałować. Jego ciepłe wargi jak zwykle smakowały lekko waniliowymi papierosami ale przywykłam już do tego zapachu. Zanurzyłam palce w jego gęstych włosach i przyciągnęłam go bliżej siebie. Jego bliskość zawsze chociaż na chwilę pozwalała mi się oderwać od przyziemności. Byliśmy tylko my. On był mój ja byłam jego, tak było odkąd pamiętam.
Jego wygląd i zachowanie na dobre odstraszały ludzi, nie miał żadnych znajomych, ale z własnego wyboru. Kiedyś Patrick miał rodzinę ale kiedy jego ojciec zniknął z dnia na dzień jego matka oszalała i wyjechała. Parę dni później starszy o rok brat Patricka także go zostawił. Ale ja znałam jego historię i nawet mimo że na początku mnie też próbował odsunąć od siebie chamskim zachowaniem zostałam z nim i teraz miał mnie na zawsze. Chciał odtrącić od siebie wszystkich ludzi,nie chciał znów się od kogoś uzależniać bo nie chciał potem cierpieć, ale ja nigdy go nie zostawię, nie zranie go.-Okej chyba coś wymyśliłam!-krzyknełam do Patricka. Chłopak przestał śpiewać i odłożył gitarę. Wstał z fotela i podszedł do mnie. Usiadł na podłodze na przeciw mnie, między nami stały cztery świecie które ustawiłam zgodnie ze wskazaniami magicznej książki. Już parę miesięcy temu odkryłam że mogę czerpać z Patricka siłę.
Nadal do końca nie wiem jak to się dzieje, kiedy pozwalam magii płynąć z jego ciała do mojego wypełnia mnie siła, on też zawsze czuje się dużo lepiej.
-Tak?-spytał patrząc na świece.
-Według tego.-wskazałam tekst- Te świece oznaczające -ogień, wodę, powietrze i ziemię pomogą mi uzyskać większą moc. Tu pisze że doświadczone czarownice korzystają z tego zaklęcia prawie codzinnie, tak na wzmocnienie, to coś w stylu kawy.
Patrick uśmiechnął się.
-Nareszcze powiedziałaś coś co zrozumiałem. -Szepnął ze śmiechem.
-Phii milcz śmiertelniku.-machnęłam na niego ręką. -W tym zaklęciu nie mogę korzystać z twojego ciała. Magia wypłynie z mojego wnętrza. Jest gdzieś we mnie ukryta a to zaklęcie ma ją wyciągnąć. -Przeczytałam powoli.
-Jesteś pewna że to bezpieczne?-spytał czarnowłosy marszcząc brwi.
-Nie. Ale muszę spróbować.
Chłopak jeszcze bardziej się skrzywił ale kiwną powoli głową.
Wzięłam zapałki i zapaliłam kolejno każdą świecę wciąż szepcząc słowa zaklęcia, którego przez tą godzinę nauczyłam się na pamięć.
"Cesos mogilus masico terewitali horius, Cesos mogilus masico dawilastalos bades..."
I tak w kółko, gdy wszystkie świece były zapalone ułożyłam ręce nad nimi i zamknęłam oczy. Teraz zaczęłam wymawiać zaklęcie głośniej.
Po chwili otworzyłam oczy, płomień świec był jakby czerwieńszy...
Wzięłam z podłogi mały nożyk i naciełam sobie krawędźe obu dłoni. Każdą świece skropiłam jedną kroplą czerwonej krwi.
Gdy wpadała w płomienie na chwile ogień stawał się krwisto czerwony i syczał a po chwili znów stawał się pomarańczowy.
"Cesos mogilus masico terawitali horius...
Wymawiałam zaklęcie a mój głos z każdy zdaniem stawał się mocniejszy. Mówiłam coraz głośniej coraz mocniej wypowiadając każde słowo.
Nagle poczułam coś dziwnego. W wątrobie? W płucach? W sercu? Coś jakby poruszało się w moim wnętrzu, pływało wewnątrz mojego ciała, przemieszczało się otwierając kolejne zamknięte dotąd drzwi. Moje ciało stawało się coraz cieplejsze,cieplejsze,cieplejsze...zaczynałam się bać bo gorąco zaczynało mi doskwierać,poczułam pieczenie w miejscach na dłoniach gdzie rozciełam swoją skórę.
Nagle jakby ktoś wyłączył grzanie. Temperatura wewnątrz i wokół mnie zaczęła szybko spadać, moje dłonie przestawały pięć.
Świetnie wiedziałam że to pestka.
Nie przestając wymawiać zaklęcie uchyliałam oczy. Byłam w powietrzu,dobre dwa metry nad ziemią, a cztery świece lewitowały wokół mnie a ich płomień był czarno czerwony. Ogień syczał a dookoła rozchodził się zapach siarki.
Nigdzie nie widziałam Patricka. Spojrzałam w dół, leżał na ziemi a z nosa leciała mu krew. Puczułam jak że strachu zdrętwiały mi wszystkie mięśnie.
Słowami "Saliwus magius" zakonczyłam zaklęcie. Ja i świece z impetem uderzyliśmy w podłogę. Poczułam rozdzierający ból w boku. Świece zgasły a ja westchnęłam kilka razy próbując złapać oddech. Gardło bolało mnie jakbym przez trzy godziny darła się na koncercie. Podniosłam się z podłogi i wzięłam szklankę. Wlałam do niej wody z kranu i podbiegłam do chłopaka. Położyłam jego głowę na moich kolanach.
-Patrick,obudź się, proszę. -Szepnęłam. Lekko potrząsnęłam jego ramieniem.
Nic.
Zaczynałam się denerwować.
A jeśli wcale się nie obudzi?
A jeśli go zabiłam?!
-O nie, nie zostawisz mnie!-wybuchłam i bez zastanowienia go spoliczkowałam.
Odrazu otworzył oczy. Szybko podałam mu wody. Zakrztusił się.
-Powoli.-Szepnęłam i pogładziłam jego włosy. Wypił całą wodę a potem podniósł się do pozycji siedzącej.
-Patrick co się stało? -Spytałam go gdy był już całkiem rozbudzony.
-Gdy uniosłaś się nad ziemię, Twoje ciało zaczęło się zmieniać. Twoja skóra była krwisto czerwona a twoje włosy zrobiły się czarne i wiły się w powietrzu jak węże.
Gdy świece pokolei zaczęły się unosić poczułem ukłucie w skroniach. Coraz silniejsze aż ból był nie do wytrzymania, wtedy zemdlałem.-powiedział patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami.
-Dlaczego nie krzyczałeś?-spytałam.
Chłopak zmarszczył brwi i popatrzył na mnie jak na idiotkę.
-Krzyczałem, cały czas...
-Nic nie słyszałam przysięgam.-zaczęłam przepraszająco ale prawda była taka że byłam winna, skrzywdziałam go, przezemnie cierpiał a obiecałam sobie że nigdy go nie skrzywdze.
-Spokojnie Mir,to nie twoja wina...-zaczął i wyciągnął ręce żeby mnie przytulić ale wstałam szybko z podłogi.
Zaczęłam zbierać moje rzeczy do plecaka. Świece, książka....
-Co robisz Miranda?-spytał także wstając.
Pozbierałam wszystko i wzięłam moją ochydną roślinkę.
-Musze iść, obiecałam mamie że wrócę przed kolacją. -Powiedziałam łapiąc za klamkę.
-Odprowadze cie.-powiedział i podszedł żeby założyć buty.
-Nie. Patrick chce pomyśleć, musze być sama.-powiedziałam powoli. Widziałam że posmutniał ale nie mogłam z nim teraz zostać. Zraniłam go nawet nie wiedząc o tym że go ranie.
-Proszę spróbuj się na mnie nie gniewać.-poprosiłam a potem pocałowałam go delikatnie w usta i wyszłam jak najszybciej mogłam. Musiałam dotrzeć do domu, musiałam przeczytać dokładnie te ksiage musiałam się dowiedzieć dlaczego zraniłam Patricka i przedewszystkim musiałam się dowiedzieć czy dalsze przebywanie ze mną jest dla niego bezpieczne...
![](https://img.wattpad.com/cover/56408215-288-k454022.jpg)
CZYTASZ
The witch from New Orlean
FantasiMam na imię Miranda, mam siedemnaście lat. Od urodzenia mieszkam w Nowym Orleanie. Od ponad dwóch lat próbuje odkryć coś wiecej w sprawie mojej mocy... mocy, Jezu to nadal brzmi strasznie idiotycznie. No cóż niewiem czy mogę się tak nazywać ale myśl...