Rozdział 11

32 3 3
                                    

Nie miałam pojęcia jak śpiąca byłam dopuki upojne kołysanie auta nie zaczęło zamykać mi oczu. Światła ulicznych latarni i mijanych samochodów drażniły moje oczy wiec po dłuższej chwili postanowiłam ich nie otwierać. Jack włączył grzanie wiec zdiełam z siebie bluzę i ułożyłam ją na drzwiach auta jak poduszkę.
-Jack?-spytałam gdy jechaliśmy już około pół godziny.
-Tak?-odparł jednocześnie zatrzymując się przed przejściem dla pieszych. Popatrzył na mnie i ścisnął moją rękę.
-Jakoś źle się czuje.-powiedziałam z wachaniem. Odkąd wypowiedziałam to zaklęcie czułam się coraz bardziej słaba, jak pęknięty balon z którego powoli uchodzi powietrze. Wcześniej nie zwróciłam na to uwagi ale teraz męczyło mnie nawet utrzymanie głowy w pionie.
-Boje się że to przez to zaklęcie. Byłem idiotą że kazałem ci to zrobić. Przepraszam. -Jęknął a potem ruszył gdy zapaliło się zielone światło.
-To nie twoja wina. Myślę że poprostu jestem jakąś nieudaną czarownicą.-powiedziałam wciąż na niego patrząc.
Zaśmiał się cicho ale w jego śmiechu nie było radości.
- Ja myślę że jesteś zbyt udaną czarownicą ale obym się mylił. -Pokręcił lekko głową jakby próbował odgonić od siebie jakąś myśl Zastanowiłam się nad jego słowami. Czy Jack wiedział więcej niż mi mówił...
Chwilę później zasnęłam nie zdążając go zapytać o znaczenie tego dziwnego zdania.

Otworzyłam oczy. Nadal byliśmy w drodze. Na dworze nadal było ciemno w dodatku byliśmy poza miastem i żadna latarnia nie oświetlała drogi.
-Jack.-wymamrotałam cicho.
-Obudziłaś się wreszcie.-powiedział z lekką ulgą. -Jak się czujesz?
Zastanowiłam się chwilę.
-Jakbym nie spała od paru dni i miała dzikiego kaca.-odparłam.
-Wiec jest coraz gorzej.-odezwał się za moimi plecami głos Carlie. Musiałam mieć jakieś omamy słuchowe, co niby miała tu ona robić. Postanowiłam poprostu zignorować ten głos.
-Car chłopaki wiedzą gdzie się spotkamy?-spytał Jack patrząc w tylnie lusterko.
-Tak,napisałam im adres.-odparł głos Carlie. Odwróciłam się do tyłu. Faktycznie na siedzeniu za mną siedziała Carlie ale wyglądała jakoś inaczej. Włosy miała związane w wysoki kucyk. Była bez makijażu. Miała na sobie czarną bluzę z kapturem i szare obcisłe dresy. Wyglądała jak swój własny klon tylko o całkiem odmiennym stylu i zainteresowaniach.
-Carlie?-wydusiłam patrząc na nią szeroko otwartymi oczami.
-Bałam się że mnie nie poznasz bez tej tony tapety.-odparła uśmiechając się. Ale jej uśmiech także był inny nie tak bezmyślny jak zwykle, ten był ciepły, szczery.
-Co ty tu robisz? Skąd znasz Jacka? Dlaczego tak wyglądasz? -Spytałam nadal patrząc na nią z niedowierzaniem.
-Jack nic Ci nie powiedział? -Spytała i spojrzała na tył głowy chłopaka z irytacją.
-Spała.-usprawiedliwił się.
Dziewczyna tylko przewróciła oczami a potem wyjęła z zielonego plecaka butelkę po wodzie wypełnioną białym płynem.
Podała mi ją. Zawachałam się.
-Nie zachowuj się jak dziecko. Masz to wypić, to mikstura z ziół, pomoże ci odzyskać siły. -Powiedziała i włożyła butelkę w moją otwartą dłoń.
Otworzyłam ją i upiłam łyk krzywiąc się.
-Ochyda.-jęknęłam. Płyn był glutowaty i grudkowaty a smakował jak połączenie mięsa, cytryny i trawy.
-A co red bulla się spodziewałaś? -Spytała z tyłu.
Zmusiałam się żeby wypić chociaż połowę dziwnego ziołowego napoju.
-Wiec? Skąd tu Carlie? Wie o magii? Skąd się znacie?-spytałam Jacka znów opierając głowę na poduszce z bluzy. Ułożyłam soe tak by móc na niego patrzeć. Z profilu wyglądał jeszcze lepiej, był taki przystojny że to powinno być zakazane.
-Za dużo pytań Mir. Poczekaj, to co powiem może ci się wydać jeszcze dziwniejsze niż to że wlatuje obcym ludziom przez okna.
Zaczął co chwile na mnie spoglądając.
-Okeeeeeej.-ściągnęłam brwi.
-No więc. Ja i Carlie jesteśmy kimś w rodzaju strażników rodziny królewskiej. Od ponad stu lat opiekujemy się kolejnymi pokoleniami czarownic. Carlie tak naprawdę ma na imię Izabella, ale możesz do niej mówić Carlie,już przywykła.
No i tak sobie wspólnie czuwamy nad kolejnymi królewskimi dziećmi. Niektóre pokolenia wogole nie wykazują jakichkolwiek mocy magicznych ale niektórzy jak ty wykazują jej aż za dużo....
-Zaraz zaraz sekundę!-przerwałam mu.- Ty mi mowisz że jestem czarownicą z rodziny królewskiej? -Zadrwiłam wypowiadając ostatnie słowo.
-Wiem że narazie to trochę trudne do ogarnięcia ale ona ci wszytko dokładniej wytłumaczy. -Powiedział spokojnie.
-On?-spytałam odrazu.
-Wirginia Naglow. Czarownica i kochanka twojego pra pra pra pra pra pra i tam inne pra, pradziadka. Śledzi historie waszego rodu praktycznie od samych jej korzeni.
Otworzyłam usta ale nie wiedziałam co powiedzieć, to wszystko było jak jakiś mega pokręcony sen i wcale bym się nie zdziwiła gdybym obudziła się teraz w łóżku. Oni mieszali mi w głowie, a może chcą mi zrobić jakiś głupi kawał a ja głupia daje się wkręcić,ja,z rodu królewskiego,niemożliwe.
-Świetnie. -Burknęłam po chwili i oparłam się spowrotem na poduszce. -To wszystko jest popierdolone.-warknęłam i skupiłam wzrok na drodze.

The witch from New OrleanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz