Rozdział 13

31 3 1
                                    

Jak się okazało dom starożytnej czarownicy wyglądał podejrzanie normalnie. Zwykły biały płot, mały ogródek, chuśtawka pod drzewem z jabłkami. Na małej werandzie drewniane bujane krzesło. W dużych oknach białe koronkowe firaneczki i dach pokryty mchem. Jedną ścianę domu w całości pokrył kwiecisty bluszcz. Z komina wydobywał się słabiutki biały dym.
Zawachałam się gdy Jack wziął mnie za rękę i przyspieszył żebyśmy pierwsi dotarli do domku. Otworzyłam furtkę by tamci mogli wejść a potem weszłam na werande i zacisnełam rękę w pięść. Czy powinnam zapukać? Zastanowiłam się sekundę. Nie, po tym jak ta szurnięta baba omal mnie nie zabiła, nie zasługiwała na dobre maniery.
Szarpnęłam więc za klamkę i pchnęłam drzwi najmocniej jak umiałam żeby zrobić wielkie wejście. Okazało się że narobiłam tylko kupę chałasu i zrobiło mi się trochę głupio. Poczekałam aż Jack do mnie podszedł i razem weszliśmy do środka. Wewnątrz powitał nas ciemny korytarz, trzy pary zamkniętych drzwi i ciemno brązowe drewniane schody na górę.
-Sprawdź drzwi ja idę na górę. Połóżcie gdzieś Kola. -Powiedziała Jack i pobiegł na górę. Bałam się o niego, z jakiegoś powodu czułam że czarownica znajduje się właśnie na górze.
błagam nie skrzywdź go
Wysłałam w przestrzeń słowa mając nadzieję że je usłyszy.
Ale mówił że to jego znajoma, a to znaczyło że musieli się już kiedyś spotkać i wtedy go nie zabiła, dlaczego teraz miałaby to zrobić.
Otworzyłam pierwsze drzwi. Była to kuchnia z wieloma oknami, z małym stołem i jednym krzesłem oraz dziwnym obrazem wielkości dywanu przedstawiającym jej wilki i ją. Zamknęłam drzwi i przeszłam do kolejnych już nieco bardziej rozluźniona.
Drugim pomieszczeniem okazał się być duży pokój gościnny. Ładny dywan, sofa i dwa fotele, niewielki szklany stoliczek ozdobiony doniczką z kwiatem oraz wielki regał cały wypełniony książkami.
Zamknęłam drzwi i otworzyłam ostatnie.
Jasne ściany, parę obrazów i stojące wielki łóżko z koronkową pościelą.
-Dajcie go tutaj! -Powiedziałam do reszty którzy właśnie weszli do domu.
Odrazu weszli do wskazanego pokoju i położyli rannego na łóżku.
Kol głośno jęknął z bólu i zginął się w pół.
-Wytrzymaj kochanie, jeszcze chwilka.-wyszeptała do jego ucha Carlie a potem minęła mnie i pobiegła na górę w ślad za Jackiem. Miałam zostać z Zanderem czy iść z nimi? Ostatecznie uznałam że lepiej sobie poradzą beze mnie, w końcu i tak nie potrafiłam wypowiadać zaklęć ani tym bardziej walczyć. Podeszłam do łóżka i usiadłam po drugiej stronie.
Dotknęłam ręki chłopaka a ten odrazu przestał się krzywić. Nie zwijał się już z bólu tylko lekko skulony leżał spokojnie, mrugając zamroczonymi oczami.
-Dziękuję. -Wyszeptał a ja zdałam sobie sprawę że dzięki mojemu dotykowi przestał czuć ból. Odetchnęłam z ulgą że mogłam mu jakoś ulżyć. Niestety go nie uzdrawiałam a w tej chwili to było najważniejsze.
Popatrzyłam na Zandera, miał na prawej połowie twarzy dużo krwi.
-Zander, krwawisz.-powiedziałam cicho. Chłopak dotknął tworzy i się skrzywił. Jego palce także pokrył szkarłat.
-To nic.-uśmiechnął się do mnie ciepło.
Westchnęłam i przymknęłam na chwile oczy. Znieczulanie Kola sprawiało że siły jeszcze szybciej mnie opuszczały. Ucieszyłam się że mogę siedzieć. Zander minął chłopaka na łóżku i usiadł obok mnie. Położył rękę na mojej wolnej dłoni.
-Myślę że powinieneś sprawdzić co ich zatrzymało. -Powiedziałam szybko. Bałam się że zaraz powie coś co jeszcze bardziej skomplikuje mi życie.
Zander zmarszczył brwi jakby się nad czymś zastanawiał a potem bez słowa, nie patrząc na mnie wstał. Wyciągnął nóż i powoli poszedł na górę rozglądając się do okoła. Zostałam sama z Kolem który teraz patrzył na mnie zamglonymi oczami.
-Nie rób tego.-wychrypiał. Pokręciłam głową i położyłam palce na jego ustach.
-Nie powinieneś teraz mówić. Odpoczywaj.-przerwałam mu szybko.
-Valentina.-wyszeptał jeszcze ciszej.
-Kto?-spytałam, chociaż zaraz ugryzłam się w język. Kol nie powinień teraz marnować sił na mówienie. -Powiesz mi potem.-powiedziałam zanim zdążył się odezwać.

Chwilę później na dole pojawiła się reszta. Oraz ubrana w czarną sukienkę dziewczyna z burzą potarganych brązowych loków do połowy bioder. Miała delikatnie skośne czarne oczy i ciemne wąskie usta.
Szła z miną jakby dopiero się obudziła. Gdy zobaczyła mnie jej oczy się rozszerzyły a usta odsłoniły szere zęby.
-Ha!-wrzasnęła i podbiegła do mnie. W jednej chwili miałam ochotę skulić się i zasłonić twarz jakbym się bała że mnie zaatakuje ale powstrzymałam się i tylko w bezruchu siedziałam prosto gdy przytuliła mnie z całej siły. Nie żebym miała coś przeciwko przytulaniu ale ta obca dziewczyna która nasłała na nas wilki nie była kimś kogo miałam ochotę ściskać.
-Kiepsko wyglądasz. -Powiedziała odsuwając się ode mnie i przyglądając się mojej twarzy i włosom z krytycznie zmarszczonymi brwiami.
Jej słowa lekko wtrąciły mnie z równowagi, teraz byłam pewna że miała coś nie tak z głową.
-Możesz pomóc mojemu opiekunowi?-spytałam starając się by mój głos nie zabrzmiał jakbym próbowała ją zabić.
Dziewczyna westchneła nagle jakby dopiero uświadomiła sobie że jest ranny.
Zerwała się z łóżka jak mały kotek i przebiegła je dookoła żeby być bliżej niego.
Ułożyła dłonie nad jego ciałem i zamknęła oczy. Przesunęła parę razy dłońmi nad jego pocharatanym torsem i się skrzywiła.
-Nie mogę mu pomóc. -Jeknęła a potem spojrzała na nas przepraszająco.
-Jak to do kurwy nie możesz?! -Wrzasnęła Izabella i podeszła do niej.
Wirginia skuliła się lekko a potem wzruszyła, niemal niezauważalnie, chudymi ramionami.
-Trucizna w ślinie wilka jest nieodwracalna.-powiedziała spokojnie.
Patrzyłam jak Izabell musi się chamować żeby nie uderzyć niższej dziewczyny. Obie dłonie zacisnęła w pięści tak mocno że całe jej pobielały a potem zamrugała parę razy.
Chciałam wstać i ją przytulić ale nie mogłam puścić Kola. Siedziałam wiec ze spuszczoną głową nie wiedząc co innego mogłabym zrobić. W pokoju zapadła głucha cisza, nikt się nie ruszał, nikt nic nie mówił. Świadomość tego że ktoś kogo znasz właśnie umiera na twoich oczach a ty nic nie możesz na to poradzić była potwornie bolesna.
-To ja zrobię cherbaty.-szepnęła wreszcie Wirginia i wyszła z pokoju stąpając cicho po drewnianej podłodze.
Izabell która do tej pory stała tylko nad chłopakiem teraz opadła na łóżko obok niego i położyła drżącą dłoń na jego bladym policzku. Nie otworzył oczu ale jego pierś nadal podnosiła się w płytkich nierównych oddechach. Po policzku dziewczyny splyneła jedna łza znacząc go mokrą kreską.
Ja też płakałam, ból który czuła dziewczyna jakby rozchodził się na wszystko do okoła.
Popatrzyłam na Jacka. Chłopak z wachaniem podszedł do nas. Usiadł obok Kola po mojej stronie łóżka i ścisnął jego ramię. Wzięliśmy się za ręce co trochę wsparło mnie na duchu. Jack był moim Kolem, co czułabym tracąc go? Nawet nie chciałam się zastanawiać...

Zamknęłam oczy żeby nie patrzeć dłużej na całą czerwoną od płaczu twarz Carlie. Była moją strażniczką ale także przyjaciółką i teraz przeze mnie jej chłopak umierał.
-Dlaczego nic nie zrobisz?-usłyszałam nagle cichy drżący głos dziewczyny. Popatrzyłam na nią niepewnie.
-Wiesz że nie potrafię... -Jeknęłam próbując powstrzymać łzy. Jak mogłam jej to zrobić. Byłam najgorszą osobą jaką znałam...
-Niepotrafisz?!Poświęciłam siedemnaście lat życia na chronienie twojej dupy a ty niepotrafisz nic! -Mimo że płakała jej głos stawał się coraz bardziej szorstki i każde jej słowo uderzyło mnie w serce.
Nie wiedziałam co miałam jej odpowiedzieć, miała rację nawet jeśli byłam potomkiem królewskiego rodu czarownic nie potrafiłam nic a nic, a oni narażali swoje życie, marnowali swój czas, chronili mnie a ja nie byłam tego warta...
-Izabell ja...-spróbowałam ją uspokoić ale mój głos także drżał. Dziewczyna patrzyła w oczy pół przytomnego Kola i szeptała coś do niego za cicho żebym mogła usłyszeć.
Gdy się odezwałam odwróciła się w moją stronę z irytacją i nienawiścią.
-To wszystko to twoja wina! Jego śmierć będzie tylko twoją winą i módl się żebym po wszystkim nie odrąbała ci tej pustej głowy! -Wykrzyczała ze skierowanym w moją stronę nożem. Moje oczy w jedną sekundę napełniły się łzami. Popatrzyłam na Jacka i Zandera ale oni tylko stali ze spuszczonymi głowami i nie odzywali się. Niewiem dlaczego sądziłam że będą mnie bronić. Izabell była ich przyjaciółką a ja...nigdy niebyłam jedną z nich. Byli tu tylko z obowiązku, nie zależało im na mnie.
Odwróciłam się i wybiegłam z pokoju...

The witch from New OrleanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz